sobota, 28 września 2013

Anthony Neely




Dzielę się nowym odkryciem. Nie znałam wcześniej, nie miałam przyjemności, tym bardziej, że nie hasam po chińskich obszarach muzycznych. A tu taka niespodzianka, takie miłe zaskoczenie, takie fajne zakręcenie, że lekko się zapętliłam na utworach Anthoniego.
To co zawsze i niezmiennie będzie dla mnie niezwykle ważne, to emocje. Ich Neely'emu nie brakuje, jest cudowną mieszanką muzycznie i fizycznie wschodu i zachodu. I jeśli często czegoś mi brakuje w wykonaniach zachodnich artystów, to właśnie jestem w stanie to odnaleźć w tym co tworzy ten piosenkarz.


Artysta ten pojawił się na scenie w 2009, dzięki uczestnictwu w jednym z programów typu talent show. Zachwycał  niezwykle ekspresyjnymi i pełnymi zaangażowania wykonaniami . Tym uwodził publiczność i jurorów. Dzięki popularności zdobytej w programie w 2010 pojawia się pierwszy album tego artysty pt "Lesson One", drugi "Wake Up" wydaje dwa lata później.  


Neely oferuje coś co powoli mam wrażenie zaczyna zanikać w masie propozycji, które do nas trafiają. Wyraźną linię melodyczną, korzystanie może i z utartych wzorców, ale jakże pięknie podanych. Ktoś zakrzyknie, że to wtórne, zapewne, ale widocznie ja jestem prosta, bo potrzebuje takiej nieskomplikowanej płaszczyzny aby się czymś zachwycić.



To co także jest specyficznie dla niego to ten głos, który nie męczy, jest przyjemny dla ucha. Może i bym podejrzewała, że to jest wysublimowana obróbka elektroniczna, że chłopak normalnie tak nie śpiewa, jednak z wielką przyjemnością muszę stwierdzić, że na żywo jest jeszcze lepszy. Czyli zaczynam przed panem padać na kolana.



A tutaj można zobaczyć live, chyba na eliminacjach do programu w 2009 . KLIK

Tak więc umieram w obszarach Anthoniego, jego talentu i tego co robią ze mną emocje zawarte w jego utworach. Mam nadzieję, że ktoś wytrwał do końca w tych smętach i posłucha jeszcze tego :D






wtorek, 17 września 2013

Korean Festival 2013





Tegoroczny festiwal odbywał się na Agrykoli i chyba był to lepszy pomysł niż zeszłoroczny Teatr na Wodzie w Łazienkach, bo cała przybyła publika była skupiona na mniejszej przestrzeni. W porównaniu do ubiegłorocznej edycji, tym razem było więcej stoisk, zwłaszcza tych związanych z kuchnią koreańską. Organizatorzy zafundowali wszystkim przybyłym degustacje wspaniałych produktów oraz możliwość zjedzenia coś już bardziej konkretnego po przystępnej cenie.



Kulturalnie na festiwalu poruszaliśmy się  w obszarach tradycyjnej muzyki, obrazów, ubiorów a nawet k-popu. Była to iście koreańska mieszanka nowoczesności z tradycją. Ja się świetnie bawiłam, mam wrażenie jednak, że tą atmosferę w moim przypadku raczej podbijało towarzystwo z którym byłam, a nie propozycje festiwalu same w sobie. Nie zmienia to faktu, że takie imprezy są potrzebne, przybliżają nam Polakom kulturę tego dalekiego kraju, pozwalają w kraju nad Wisłą dotknąć tego czym żyje Korea i co ma do zaoferowania, także w obszarze swoich osiągnięć gospodarczych. Fascynuje nas ta inność a tego na pewno nie zabrało na tym wydarzeniu.



Prywatnie najwięcej zabawy dostarczyło nam przebieranie się w hanboki i uwiecznianie tego epokowego zdarzenia na zdjęciach. Jeśli będziecie mieli możliwość, polecam wszystkim zanurzenie się w ten tradycyjny koreański strój. Te kolory biją niezwykłą pozytywną energią, która człowieka otacza i tak szybko nie opuszcza.

 

 


To był cudownie spędzony dzień. Mam nadzieję, że za rok będzie równie piękna pogoda jak tegoroczna, bo z pewnością będę się starała, aby mnie nie zabrakło na tym święcie koreańskim. 

czwartek, 12 września 2013

Ai Tsao (Artemisia)



Chociaż ten film jest kreowany na kolejną opowieść gejowską, ja bardziej postrzegam go jako obraz z wątkiem o tej tematyce. Bo główną bohaterką tego filmu jest tytułowa Ai Tsao, kobieta przed sześćdziesiątką, której życie wydaje toczyć zwyczajnie. Jej myśli zajmuje przyszłość dzieci, które wychowywała samotnie i teraz jedyne czego pragnie to ich szczęścia. Pomimo tego, że jest dość nowoczesną panią w średnim wieku, syn ją uczy angielskiego, korzysta z komputera, tak naprawdę żyje uwięziona w tradycyjnych relacjach rodzinnych, gdzie głową rodu jest jej matka i to ona ma decydujące zdanie na każdy temat. Jako dobra córka regularnie odwiedza, babcię nestorkę rodu i pomaga we wszystkich uroczystościach rodzinnych. Musi także słuchać nieustających pretensji matki na temat swojej osoby, a także swoich dzieci. Stara się zachować pogodę ducha odnajdując spokój w uprawianiu Tai Chi i życiu jako bardzo pobożna kobieta. 



To co napisałam samej mi się wydaje nudne, ale zapewniam Was, ten film taki nie jest. Pomimo tego, że nie ma tu galopującej akcji ogląda się go z bardzo dużym zainteresowaniem. Tak naprawdę śledzi się proces przemiany kobiety, która musi się dostosować do otaczającego ją świata, żeby zaakceptować swoje dzieci. Jej prawie trzydziestoletni syn w obawie przed matką, ciągle ukrywa przed nią swoją orientację. To co jest nadzwyczaj wzruszające, przedkłada jej dobro nad swoje szczęście, nie jest w stanie zostawić jej nawet na kilka dni, żeby wybrać się w podróż ze swoim chłopakiem. Córka Ai Tsao, z ogromnym poświęceniem ze strony rodziny, zostaje wysłana na studia do Francji. To prawdziwa duma matki i wielkie oczekiwania są związane z jej karierą. Na tym pięknym obrazie idealnej rodziny zaczynają pojawiać się rysy. Wszystkie marzenia związane z przyszłością dzieci muszą uleć transformacji. 




Ai Tsao nie jest głupią kobietą i pomimo tego, że jej syn usilnie próbuje ukryć to, że spotyka się z chłopakiem, powoli domyśla się prawdy, tym bardziej, że ten nowy kolega zaczyna coraz częściej pojawiać się w jej domu. Jest taka piękna scena w tym filmie, kiedy ten o którym matka nie powinna nic wiedzieć, przychodzi niespodziewanie do jej syna i bez problemu porusza się po mieszkaniu znając rozkład pomieszczeń. Tak więc ona, która na widok dwóch chłopców za blisko siedzących w autobusie przesiadała się na drugi koniec autokaru, teraz musi przewartościować wszystko co wcześniej tworzyło jej świat, to za kogo uważała swojego ukochanego syna.

Jeszcze większy szok szykuje jej córka, która po kilku latach wraca nareszcie z Francji. Jednak nie sama, ale w towarzystwie swojej trzyletniej córeczki. Biedna Ai Tsao mało zawału nie dostaje, bo jak to panna z dzieckiem a na dodatek, to mała mulatka z pięknym afro na głowie? To nie do pomyślenia w tradycyjnej rodzinie chińskiej, aby coś takiego przytrafiło się kobiecie. Próbuje wyrzec się córki, ale jej serce łamie się z powodu tego małego, bardzo niespodziewanego, nowego członka rodziny. 



Jest to jeden z piękniejszych portretów kobiety w średnim wieku, zwyczajnej matki postawionej w nadzwyczajnych dla niej okolicznościach, której świat był utkany z innych wartości, zaś dzieci żyją już w tej nowej, dla niej nie do końca zrozumiałej rzeczywistości. To także bardzo głęboka analiza zawiedzionych oczekiwań rodzicielskich, rozczarowań jakie niesie życie, pomimo tylu starań, aby los dzieci toczył się utartymi szlakami. Ten film podobał mi się ogromne także z tego powodu, że nic w nim nie było na siłę, wszystko miało swój czas i znaczenie. Nie czuło się sztuczności, ale naturalność towarzyszenia Ai Tsao w jej codziennym życiu i problemach. Ten obraz wydaje mi się niezwykle prawdziwy, taki dotykający wielu z nas, a przede wszystkim naszych rodziców, dla których często wybory dzieci są niezrozumiałe, ale miłość rodzicielska pozwala nadal trwać przy tych których się kocha bezwarunkowo.



Obejrzałam przez ostatnie dni sporo obrazów ocierających się o tematykę queerową szeroko pojętą, ale w tym filmie jest coś wyjątkowego, co z pewnością zmusza do wielu refleksji na tematy przeze mnie wyżej zaznaczone, co pozwala jeszcze lepiej poznać złożone zależności rodzinne w azjatyckim wydaniu, nie pomijając przekazu uniwersalnego zrozumiałego dla każdego.


Moja ocena 8/10


Film w całości jest dostępny na YT Artemisia

piątek, 6 września 2013

Urodzony Przestępca (Juvenile Offender)



Krótka notka o tym filmie, bo spotkało mnie jakieś święto i na kanale "Ale Kino" obejrzałam przypadkiem koreański dramat. A to dla mnie wydarzenie, że coś koreańskiego w polskiej TV i jakby mus wpisu ku pamięci, że jednak miało to miejsce. Film jest nowy bo z 2012 a na dodatek otrzymał nagrodę na festiwalu w Tokio, ponadto odkryłam właśnie, że jest wytypowany jako reprezentant Korei Południowej do nominacji Oscarowej 2014. Ufff czyli obraz nie byle jaki pojawił się w naszej polskiej stacji. 



Ji Gu ma niecałe 17 lat i już mocno pokomplikowane życie. Wychowuje go bardzo schorowany dziadek, a głównie to ulica staje się jego domem. Wplątany w kradzież ląduje w poprawczaku na jedenaście miesięcy. Pracownicy tej instytucji robią małe dochodzenie i odnajdują matkę chłopca. Udaje się go zwolnić z domu poprawczego pod warunkiem, że matka się nim zajmie. Ji Gu ma pierwszy raz w życiu okazję nie tylko aby spotkać swoją rodzicielkę, ale także by zamieszkać z nią. Wraz z nim przyglądamy się Jang Hyo Seung, trzydziestoparoletniej kobiecie, której życie to ciągły chaos. To walka o podstawowe rzeczy, takie jak praca i dach nad głową.Nic nie jest proste dla matki Ji Gu i dlatego jest mistrzynią w  kombinowaniu, oszukiwaniu, wykorzystywaniu innych. Trzeba jednak przyznać, że odzyskany niedawno syn staje się kimś naprawdę ważnym i pragnie zapewnić mu jak najlepsze warunki na jakie ją stać. Można by po prostu to zamknąć w zdaniu "biedna kobieta, tak się jej życie niezbyt poukładało". Poznając lepiej matkę, chłopak widzi, że to jej cechy charakteru są głównie odpowiedzialne za kompletnie nieuporządkowane życie. Beztroska, lekkomyślność, brak odpowiedzialności, infantylność stają się przyczyną tego w jakiej sytuacji znalazła się Hyo Seung. 



Jego krytyczne spojrzenie jednak musi ulec całkowitemu przewartościowaniu. Kilka tygodni po zwolnieniu z poprawczaka jeden z jego przyjaciół informuje go, że jego dziewczyna Kim Sae Rom jest w przytułku dla młodocianych i niedawno urodziła jego dziecko. Rodzice wyrzucili ją z domu, a brak możliwości utrzymania  siebie i dziecka zmusił ją by oddać synka Ji Gu do Domu Dziecka. Teraz nasz główny bohater spogląda na swoją matkę przez pryzmat swojej dziewczyny. Nagle okazuje się, że historia odtwarza się z niezwykłą wprost dokładnością. Sae Rom, podobnie jak jego matka zostaje bez środków do życia, bez wykształcenia i z piętnem młodocianej matki. Ji Gu postanawia jednak wziąć odpowiedzialność za synka i swoją dziewczynę. Czy mu się uda? Zostawiam Was z tym pytaniem. 


Społecznie na pewno wiele bardzo ważnych pytań padło w tym obrazie. Przede wszystkim nic tutaj nie jest czarno-białe, a wszystkie decyzje, wybory, głównych bohaterów są ogromnie problematyczne i trudno je oceniać jednowymiarowo. Nie jest to także bajka, bo jak to w życiu bywa, nie wystarczy tylko chcieć i się starać ale trzeba mieć też trochę szczęścia, bo wszystko potoczyło się tak sobie to zaplanowaliśmy. 



 Trudno mi ocenić ten film, wiem, że porusza bardzo ważne obszary, jest zaangażowany, dobrze zagrany i niesie obraz nie tej kolorowej Korei, ale tej prawdziwej obejmującej życie zwykłych, biednych ludzi. Jednak do końca nie zrozumiałam przesłania, bo dla mnie jedynym najważniejszym pytaniem jakie stawia ten obraz, to czy ktoś jest w stanie wyrwać się z kręgów w których się wychowuje? Jest taka prawda, że biedę się dziedziczy, pewne zachowania ze środowiska w którym się przebywa także się przejmuje jako własne, tak więc ogromnie trudno to przezwyciężyć i stać się innym. Tylko pytanie czy ten obraz jest odkrywczy, czy tylko jest pewnego rodzaju rejestracją stanu zastanego? Dla mnie to dość przejrzystą analiza problemu urodzonego przestępcy z ciekawym rysem matki, której kolejne potknięcia i błędy nie pozwalają na osiągnięcie stabilizacji.

Moja ocena 6/10

czwartek, 5 września 2013

G Dragon Coup d'Etat


Podchodziłam kilka razy klawiatury aby napisać o tej nowej płycie Dragona. Może dobrze, że się wczoraj powstrzymałam przed tym wpisem, bo dzisiaj rano Kwon Ji Yong zaatakował nas nowym MV. Trzy dni po tytułowym Coup d'etat wyszedł następny klip. Nie wiem gdzie tak pędzimy, ale widocznie ma to jakiś głębszy sens, głównie pewnie obejmujący promocję drugiej części płyty. 

Jęczę tak bez sensu bo jestem równie pogubiona jak Dragon. Po pierwsze, moja reakcja na Coup d'Etat była następująca:  utwór daje radę, ale bez przesady, istnieją wszystkie składniki, ale jakby nikt go nie wykończył, nie dał mu czegoś magicznego co by dało mu status przeboju. Przyznaje, że z czasem osłuchałam się i lepiej go odbieram, ale coś czuje, że nie zwariuje na jego punkcie. Same MV najwyższej klasy, to muszę przyznać, eleganckie w klimacie, który pewnie sobie zamarzył Smoczek, wszystko się zgadza poza tym, że ja nie bardzo trawię takie horrorystyczne historie, ale doceniam wizualnie, bardzo fajnie. 


Tak jak wspomniałam, dzisiaj dostaliśmy następny klip tym razem do Crooked i powiem szczerze taka wersja wizualizacji utworu chyba bardziej do mnie przemawia. Piosenka, bardziej żywa, ale niczego wesołego w niej nie odnajdziecie, prawdziwy krzyk rozpaczy Dragona, jego kolejna elegia na temat samotności. To jest prawdziwy on, tutaj się go naprawdę czuje każdym bitem i nerwem wykrzyczanego tekstu. 


Powtórzę się po raz setny na tym blogu, Dragon jest mocno zagubiony w swoim świecie wielkiej gwiazdy, może nie artystycznie, ale mentalnie, sam ze sobą coraz słabiej się dogaduje. Nie piszę tego aby się nad nim pastwić, ale dlatego, że bardzo mu kibicuje i chciałabym aby był w lepszej formie psychicznej. Klip z chłopcami z UK głównie trafia do mnie poprzez stylizacje Dragona, który tak bardzo się wyróżnia na tej Londyńskiej ulicy. (i jesszcze tam takie tralalalala fujoshowe różne smaczki :P)

Cała płyta - no cóż, nadal jej słucham. Jest zdecydowanie bardziej stonowana niż ta poprzednia. Mogę napisać jedynie lakonicznie, że nie jest zła. Najbardziej zakręciła mną piosenka "Black" wykonywana z Jenny Kim, a to dlatego, proszę państwa, że jest tak Epikowa, że aż mnie boli. To ten klimat epikowy mną tak zakręcił, pozostałe utwory jeszcze muszą się uleżeć w mojej głowie. Wrażenie ogólne odnoszę jednak takie, że smutno, szaro i ponuro i ogólnie nie wesoło w głowie G Dragona. Nie zmieniam jednak zdania, to wielki artysty i kim ja jestem aby go krytykować w obszarze jego dokonań muzycznych? Czy mi się podoba, czy nie i tak będę słuchać i oglądać Dragona i starać się śledzić co tam jeszcze ma do przekazania światu.

środa, 4 września 2013

Lotte Duty Free- reklama




Bardzo lubię reklamy tej firmy, bynajmniej nie tylko z tego powodu, że Jang Geun Suk w nich występuję, ale że wnoszą jakąś taką pozytywną energię. Przynajmniej ja je tak odbieram. I najważniejsze, można się napatrzeć na przystojniaków :D Jedna babeczka bynajmniej nie zawadza.

Oto lista wykonawców:
Super Junior, 2PM, Cho Shin Sung, Kim Hyun Joong, Jang Geun Suk, Song Seung Heon, Choi Ji Woo, and Lin Chi Ling.

Ja wszystkich nie rozpoznałam, ale tego najważniejszego z pewnością ;)



wtorek, 3 września 2013

"Rafael Bielecki" Anika Stasińska



To może na wstępie, zamiast powtarzającej się fabuły, trochę analizy jak to się stało, że ja, właścicielka tego bloga, przeczytałam przygody Bieleckiego, mało tego jeszcze chce mi się coś skrobnąć na ten temat.

Jakieś trzy,albo już może cztery tygodnie temu,odbyłam tematyczną rozmowę z Miriel na temat yaoi fanfików. Trochę czytam, ale wtedy radośnie oznajmiłam, że jedynej rzeczy której nie tykam to drarry, snarry i wszelkie paskudztwa związane z Harrym Potterem. Nie żebym nie trawiła Rowling, a wprost przeciwnie, bardzo lubię to co ta genialna kobieta dała światu. I z szacunku do jej twórczości jakiś taki niesmak we mnie to wzbudzało do tej pory. Echhhh, mój umysł jest już dawno zdegradowany i chyba wciąga wszystko co się nawinie i nie chce mnie przepraszać, a na dodatek jeszcze się perfidnie cieszy, zamiast popaść w autoskruchę.
No ale do końca nie czuje się winna, bo kupuje wszystko co wydaje Kotori. Z tegóż to powodu radośnie zgarnęłam z półki Bieleckiego bez świadomości o czym to dokładanie jest. Lenistwo moje sięgnęło zenitu bo nie zajrzałam na ostrzegawcze napisy na okładce, dla mojego wytłumaczenia małymi literkami były, ani nie popełniłam najmniejszego wysiłku by sobie poczytać co autorka miała do powiedzenia w stronę czytelnika na tylnej okładce.

Inteligencja się jednak w szczątkowej formie we mnie tli i już po kilku stronach doznałam olśnienia, że to coś jednak potterowego. Ponieważ zalała mnie taka nadzwyczajna forma przekazu, której na początku nie ogarnęłam, plus to, że miałam ogromne podejrzenie, że będzie jakoś tak za bardzo nawiązująca fabuła rzuciłam dzieło Aniki w kąt. Przyznaje jednak, że zaśmiałam się kilka razy podczas tych kilku marnych karteczek.Widocznie na przygody Rafaela musiał przyjść odpowiedni czas, bo po dwóch tygodniach wrócił do łask i się okazał najwspanialszym odstresowywaczem na moje nie wesołe przygody ostatnimi czasy.

W krótkich żołnierskich słowach. Fabuła rzeczywiście sięga do pomysłów z Harrego Pottera, ale jest to tak świetnie zrobione i nie jest  jakąś tam wierną kopią a tylko bardzo głębokim nawiązaniem, że gładko przełknęłam wszystko czym mnie poczęstowała autorka. No może miałam lekką niestrawność momentami, bo jednak nagromadzenie wypadków i dziwnych przypadków było ogromne i brak normalnej konwersacji pomiędzy bohaterami czasami był lekko nużący. Nie zaciemnia jednak to obrazu, że zgrabnie to wszystko wyszło a przede wszystkim mi wyszło na zdrowie bo się świetnie bawiłam tą historią, historią Rafaela Bieleckiego który wprost z warszawskiej Pragi trafia do Hogpartu. Przeżywa właściwie nieprzerwany szok przez 500 (bez 4 dokładnie) bitych stron tekstu.

To co koniecznie muszę docenić, to wbicie mnie w podłogę formą, której nigdy wcześniej nie zaznałam. Ilość inwektywów, porównań, zgrabnych nawiązań, wymyślnych przekleństw, tudzież pełnych jadów określeń, było iście mistrzowskie. Ponadto, ta wszędzie panosząca się swojskość, polskość i warszawskość nie ma sobie równych i nikt z obcym językiem w gębie z pewnością by tego nie zrozumiał, jak pięknie nam to autorka ujęła. Jestem dumna bo dzieło to jest ewidentnie przeznaczone wyłącznie na polski rynek, co mnie osobiście jakoś tak łechcze w dumę narodową.

Piszę teraz opowiadanie, które wydawało mi się śmieszne, wydawało mi się dopóki nie ogarnęłam Bieleckiego, który nie dość, że naprawdę zaskakuje, przy czym nie łamiąc żadnych potterowych i yaoiwcowych schematów, to wprowadza człowieka w tak doskonały humor, fundując mu salwy śmiechu podczas czytania, tudzież banana na twarzy przez trzy czwarte książki, że naprawdę pełen szacun. 

Nie zawiodłam się na Kotori, oni naprawdę robią kawał dobrej roboty na rynku polskim, dlatego nie zmieniam zdania i kupuje wszystko co sobie zamarzą i wydadzą. I tak na marginesie udało mi się na szczęście doczytać, że to dopiero pierwsza część przygód Bieleckiego,czekam więc na tą następną czy tam następne, bo tego też nie sprawdziłam, ale ile by nie było pewnie i tak kupię.