sobota, 28 sierpnia 2010

INCEPCJA- a więc wszystko jest snem



Droga do odkrycia tego filmu wcale nie była standardowa, ani trailler, ani recenzja czy opinia znajomego, nie przyczyniły się do tego by obejrzeć ten film. To muzyka Zimmera mnie do niego doprowadziła i bez większej świadomości o czym dokładnie jest fabuła wybrałam się na niego. Tak lubię najbardziej oglądać, bo wtedy nie mam bagażu oczekiwań które szybko potrafię zamienić na rozczarowania

Pisząc o tym filmie przychodzą mi na myśl takie oto słowa taoisty Zhuangzi (około 380-320 p.n.e.), który twierdził :

"Jakże mogę wiedzieć, czy pragnienie życia nie jest tylko złudzeniem? Jakże mogę wiedzieć, czy lęk przed śmiercią nie jest tylko strachem dziecka, które zbłądziło i nie potrafi znaleźć drogi do domu?" - pisze Zhuangzi.
Względność możliwości poznania obiektywnej rzeczywistości wyraził w cytowanej opowiastce o śnie: otóż przyśniło mu się kiedyś, że jest szczęśliwym motylem, a kiedy obudził się, nie wiedział, czy to jemu, Zhuangzi, śniło się. że jest motylem, czy też motylowi śniło się, że jest Zhuangzi.”
Ta przypowieść o śnie, powraca co pewien czas do mojej świadomości, a jej koncepcja wydaje mi się nadzwyczaj atrakcyjna żeby nie napisać wprost, znajoma. Nie dziwi więc fakt że założenia Incepcji tak mi się podobają, bo to film o ingerencji w sen , jeden z bardziej intymnych schronień które posiada człowiek. Temat snu nie jest z pewnością nowy, ale dający możliwości w tworzeniu nieograniczonych światów, zacierania śladów między rzeczywistością a iluzją.

W sali kinowej, niespodziewanie dla siebie samej poddałam się szaleństwu, poddałam się reakcjom który wydawały mi się dawno odeszły wraz z okresem dzieciństwa, kiedy akcje śledzi się z zapartym tchem, ściska się kciuki by się udało, a jedynym uczuciem po wyjściu z kina jest ochota by zobaczyć to jeszcze raz. Ze zdziwieniem także stwierdziłam że już nie mogę, przez chwilę przynajmniej, zanurzyć się w innym obrazie, bo ciągle mój umysł jest bombardowany scenami z tamtego filmu. Podobnie czułam się po Matrixie a reżyser i scenarzysta „ Incepcji” Christopher Nolan wcale nie kryje że jak najbardziej zapożyczył pewne schematy od braci Wachowskich

Czym jest ten film? Doskonałym kinem akcji - niewątpliwie. Przypowieścią o życiu, jego prawdach z tysiącem pytań egzystencjonalnych -z pewnością nie. Choć kilka prawd z pewnością można wydobyć z fabuły. Ale jest jakaś magia w tym obrazie, jego konstrukcji, bo pomimo tego że widzę tysiące rzeczy które mogłabym wyśmiać, czepiać się, wybrzydzać, po których autor po prostu ślizga się, to pragnę napisać że ta jazda figurowa bardzo mi się podoba jako całość i nie chce jej rozbierać na części pierwsze, pragnę zamknąć na to oczy by delektować się całością. Aktorzy to ludzie których lubię i to bardzo. Nie dostrzegam w ich grze słabych ogniw, a nazwiska na liście płac, oj robią wrażenie i to bardzo . Wszyscy właściwie mi się podobają w swoich kreacjach ze wskazaniem na Toma Hardiego. Mam świadomość tego że często zachwycam się filmami które dla innych są obrazami o niczym, bo jest coś co przyciąga moją podświadomość, drażni ją . Taki jest właśnie ten film, ten temat , to tępo akcji, ta muzyka. Wiem także że wiele osób bardzo pastwi się nad tym obrazem, nie podoba im się kompletnie, twierdzą że komercja w nim króluje oraz schematy łatwe do przewidzenia. Szanuje to i jestem w stanie nawet zrozumieć. Ale to właśnie Incepcji udało się wyrwać mnie z rzeczywistości i nikt mi tego nie odbierze, nawet najbardziej zjadliwe recenzje. Każdy musi przekonać się sam, jak skuteczna jest Incepcja Nolana.



Kilka cytatów poniżej (zamiast streszczenia), to tak naprawdę opis fabuły, istoty tego na czym opiera się Incepcja. Jak widać inni już to wcześniej dokładnie nazwali i sprecyzowali, Nolan pokusił się tylko o iluminacje w postaci obrazu może nie bardzo głęboką ale jakże fantastyczną.

„A więc wszystko jest snem czy raczej w stanie snu. Snu albo „kamiennego”, wyrzutego ze snów, albo „fantastycznego”, rojącego o jawie. „Kamienny” sen bez snów, jakby znużony sobą, staje się snem o jawie. Aż udręczony nim , wraca do snu bez snów. I tak się toczy to w koło- bez końca, nie wiedzieć czemu. Bo nie wiadomo kto śni i nie wiadomo dlaczego. Wiadomo tylko jedno; że śnienie nie jest beztroskie. Doskwiera albo nuda (bezmiar, bezruch, bezludzie), albo cierpienie i strach(niedosyt, niedomiar, niewiedza)

W tak rozpoznam świecie człowieka właściwie nie ma. Jest on zaledwie miejscem, gdzie uobecnia się sen; który złudnie przedstawia jako odrębny byt, różny od całej reszty.”

Antoni Libera „Godot i jego cień”

„Sen był skomponowany jak wieża z niezliczonych warstw, wznoszących się i ginących w nieskończoności lub też zniżających się koliście i gubiących we wnętrznościach ziemi. Kiedy mnie porwał w swój wir, zaczęłam krążyć po spirali, która była labiryntem. Nie było dachu ani podłogi, ścian ani powrotu. Były tylko tematy, regularnie się powtarzające”

Julio Cortazar „Gra w klasy”


„Sen - to rozplątywanie w zupełnej ciemności tego, co zostało poplątane w pełnym świetle”

Władysław Grzeszczyk „Parada paradoksów”

środa, 11 sierpnia 2010

Marzycielka z Ostendy Eric-Emmanuel Schmitt



Do tej pory przemykałam obok tego autora, wiedziałam że istnieje, słyszałam że wielu jego twórczość bardzo się podoba ale osobiście nie mieliśmy przyjemności.

Dopiero książkowy kryzys na wakacyjnym wygnaniu pozwolił mi odrobinę poznać Schmitta. I znowu powtórzyła się ta scena, gdy zaczynam pierwszą stronę książki i już wiem że ktoś pisze pięknie. Nie ważne o czym, ważne jak. A tego często mi brakuje, formy formy drodzy czytelnicy która gdzieś umyka współczesnym pisarzom.

Dlatego tak pięknie jest czytać o sprawach zwykłych w niezwykły sposób. A to z pewnością Eric- Emmanuel Schmitt potrafi. Dlatego 5 opowieści składających się na ten zbiór opowiadań, odkrywa się z prawdziwą przyjemnością. Człowiek się nie męczy ale płynie za myślą autora. Właściwie te opowiadania można spiąć klamrą pt. kobieta z przeszłością we współczesnym świecie. I nawet ta jedna przypowieść którego bohaterem jest mężczyzna, za oś wydarzeń obrała jednak kobietę. To właśnie "Przypadkowe lektury" najbardziej podobały mi się z całej piątki. Jednak każda historia opowiadziana przez Schmitta jest warta nie tylko lektury ale także rozważnia że rzeczy niezwykłe toczą się obok nas, a ludzie zwyczajni posiadają niezwyczajne tajemnice.

Polecam jako wakacyjną lekturę, może po dniu pełnym wrażeń, te krótkie historie ukołyszą rozedrganie przebytego dnia.

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo:Znak
Liczba stron:256
Rok wydania:2009

wtorek, 10 sierpnia 2010

Kwiat śniegu i sekretny wachlarz Lisa See


Po rocznej przerwie wróciłam do Lisy See. I tak jak obiecywały blogerki rzeczywiście ta powieść jest lepsza od Miłości Peonii.

Kwiat śniegu to opowieść o życiu Lili, której przyszło żyć w dziewiętnastowiecznych Chinach. Lilia podlegała prawom i zwyczajom które były standardem w ówczesnym Państwie Środka. Dzięki temu śledzimy życie kobiety praktycznie od narodzin do śmierci która całkowicie podporządkowuje się obowiązującym normom społecznym. A był to okres trudny dla kobiet ze względu na ich status bezwartościowych ludzi. W każdej rodzinie czekano tylko na synów, to oni gwarantowali dobrobyt i szczęście. Narodziny córki były problemem chyba że istniały perspektywy wydania jej dobrze za mąż. Takie szczęście spotkało Lilie, która pochodziła z niezbyt zamożnej rodziny ale dzięki staraniom matki i opatrzności losu przeznaczono jej na męża bogatego człowieka. Jednak by ta droga jej awansu społecznego była bardziej wiarygodna zaproponowano związek laotong. To wyjątkowe więzy które łączyły dwie kobiety na całe życie, ale miały także pewne podstawy prawne. I to właśnie ten związek Lilii i Kwiatu Śniegu jest osią wszystkich zdarzeń. Bo nikt na świecie nie był ważniejszy niż laotong. Przyglądamy się więc relacją dwóch kobiet, które były sobie ogromnie bliskie, bo łączyło ich nie tylko przeznaczenia ale i wspólne odpieranie rzeczywistości tamtych lat.

Mężczyźni w tej powieści nie istnieją, tak jak prawie nie istnieli w świecie ówczesnych kobiet, choć oczywiście to oni byli kreatorami świata zewnętrznego który otaczał boahterki. Zamknięte w swych posiadłościach nie tylko ze względu na problemy w poruszaniu się na bardzo małych stopach ale i z powodu norm obowiązujących, żyły w izolacji. Relacje pomiędzy córkami, matkami, żonami i konkubinami były istotą istnienia, były sensem każdego dnia. To odrębny świat, który wymagał nie tylko znajomości praw nim rządzących, do tego wszystkie córki były przygotowane od dzieciństwa, ale także znajomości specjalnego pisma, którym porozumiewały się pomiędzy sobą kobiety. Ten język był pomostem który pozwalał wyrazić wszystkie uczucia, rozterki, bolączki teraźniejszości, osobom które przeżywały te same radości i smutki. Dla Lilli i Kwiatu Śniegu to wachlarz zapisany tajemnym pismem kobiet staje się kroniką życia obu bohaterek które połączyła niesamowita duchowa więź. Jest także księgą wzajemnego niezrozumienia i poczucia zdrady oraz straty ukochanej osoby.



Wszystko co dotyczy bohaterki jest obrazem który maluje nam ilustracje tamtych czasów. I to jest najbardziej interesujące dla mnie w tej książce. Nie rozterki uczuciowe i dylematy Lili ale właśnie ta fasada zbudowane wokół niej. Jest ona tyle doskonała że bez trudu przenosimy się w tamten okres próbując zrozumieć sytuacje w której się znalazła Filtrujemy wszystko przez zachodnią cywilizację i otrzymujemy bardzo ciekawy obraz Wschodu, który nieustannie nas fascynuje i przyciąga. To właśnie te różnice są najcenniejsze w powieści See.



Autor: Lisa See
Wydawnictwo:Świat Książki
Liczba stron:352
Rok wydania:2004