poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kuroshitsuji manga



Przyznaje że nie wpisuje się kanon dobrego wychowania i najlepszy kamerdyner na świecie z pewnością by krytycznym okiem na mnie spojrzał. Kupuje anulak mangę Kuroshitsuji i premedytacją ją czytam, a potem beztrosko jej daje w podarku. Ale dzięki temu, że jest już w Polsce papierowa wersja, przyjemność ze śledzenia przygód Ciela i Sebastiana jest ogromna. Okazji do przeczytania tej mangi nie wolno przepuścić, ponieważ jest moim zdaniem o wiele lepsza a przede wszystkim zabawniejsza niż anime, które miałam okazję wcześniej oglądać.

Sięgnęłam jakiś czas temu po ten tytuł, zafascynowana ilością fanaartów które królują w sieci. Coś musi być w tej historii takiego co ludzi fascynuje, pomyślałam. Fenomen Pana i jego sługi w anime tak do mnie nie przemówił, jak właśnie w mandze.

Ta manga opiera się na kontrastach które tak kochają japońscy odbiorcy. Idealny sługa Sebastian, doskonały pod każdym względem, który jest w stanie każdą sytuacje uratować, każdy kłopot rozwiązać z ogromną gracją a przy tym zachować wszelkie zasady savoir vivre.Ten perfekcjonista z oddaniem służy swemu Panu Cielowi, chłopcu który jest głową potężnego rodu Phantomhive. Ciel tylko posiada wygląd dziecka, jego psychika, zachowanie i stosunek do życia raczej bardziej pasują do zgorzkniałego 60-latka. Prowadzi bardzo dobrze prosperującą firmę a przy okazji rozwiązuje niezwykle trudne i skomplikowane zagadki kryminalne. Jego oddany kamerdyner dzielnie mu pomaga w tych zadaniach. Można by powiedzieć że jest aniołem małego Ciela, ale Sebastian zalicza się raczej do ciemnej strony mocy, bo cholernie dobry z niego demon, nie tylko kamerdyner.


Autorka bardzo sprytnie umieściła akcję w Anglii, co prawda miesza tak wiele spraw i epok, ale nikomu to chyba nie przeszkadza, bo wszyscy są skupieni na Sebastianie i jego wyczynach. To oddany sługa który jest w stanie spełnić wszystkie życzenia, poczynając od najbardziej wymyślnego wyrobu cukierniczego a kończąc na skutecznym unieszkodliwieniu jakiegoś wroga, przy tym jest dokładny, punktualny, elegancki i rozsądny. Tylko napomknę o tym że jest zabójczo przystojny. Któż u swego boku by nie chciał mieć takiego służącego, który właściwie nie dyskutuje ale tylko sugeruje, a wszystko wykonuje po jednym krótkim "Yes, my lord". I jeszcze ten wspaniały kamerdyner ma jedną zaletę, chroni martwi się i dba o swego małego Pana.


Ich związek emocjonalny istnieje z całą pewnością i jest przypieczętowany kontraktem. Autorka ewidentnie ma pewne tendencje do sugerowania że ta wieź, to jest coś więcej, ale spokojnie nie nerwowo, mangę mogą czytać mało domyślne starszaki. Na tych bardziej domyślnych i będących w temacie nie zrobi to wrażenia a się będą dobrze bawić. Gdy się nie ma za sobą całego zaplecza w podobnej stylistyce historii, pewnie nawet by się na te teksty nie zwróciło uwagi. Za to wyobrażam sobie jaką frajdę sprawiają japońskim panienkom.

Poza głównymi postaciami przewija się kilka innych indywiduów , a jednym z nich jest mój ulubiony Pani śmierć. Specjalnie mieszam w rodzajnikach, bo tłumaczenie także to robi. W każdym bądź razie świrus pełną gębą i jak większość czytających także okrutnie zakochany w Sebastianie


Manga, przynajmniej te pierwsze tomy, bardzo sprawnie napisana, jeszcze lepiej narysowana a przede wszystkim pełna humoru. To właśnie ona pozwoliła mi zrozumieć fenomen fascynacji hostami a szczególnie tym jednym, najdoskonalszym. Ma sporo zalet i jedną najzupełniej fizyczną cechę, można ją dotknąć, powąchać papier i przewracać z lubością kartki. Taką frajdę polskim czytelnikom sprawiło wydawnictwo WANEKO.


Moja ocena 7/10

Jang Geun Suk Polska

Niestety Sukkomania w związku z wyświetlaniem nowej dramy Love Rain, mocno u mnie się nasiliła czego wymiernym przejawem jest założenie stronki na facebooku poświęconej Jang Geun Suk'owi. Z choroby mnie nie wyleczy a raczej ją pogłębi, za to będzie można w jednym miejscu ciekawe materiały gromadzić.

Wszystkich serdecznie zapraszam https://www.facebook.com/JangGeunSukPolska


Bishonen



To jest film zanurzony w zeszłym wieku, z jego atmosferą,strojami i fryzurami. Opowiada jednak o rzeczach uniwersalnych, których ani epoka ani środowisko nie determinuje, a które dominują w obrazach z gatunku Boys Love: nieszczęśliwa miłość, brak akceptacji związków gejowskich, czy niestałość partnerów. "Bishonen" mimo wszystko się wyróżnia, po pierwsze ciekawą historią po drugie klimatem.

Młody i piękny, pewny siebie i swego wdzięku, oto jaki jest Jet (FUNG Stephen). Te wszystkie atuty bardzo zwiększają atrakcyjność tego ciała, które codziennie jest wystawiane na sprzedaż.Jet bryluje w przybytku pod wdzięczną nazwą "Zatoka SM", miejsca dla nocnych kowboi, jak to słodko określa jego szef. Dla kontrastu urody Jet'a, widzimy tego przystojniaka najczęściej w ramionach starszych i mocno obleśnych facetów, z kowbojami raczej mało mają wspólnego. Jego wyznanie pt" Jeszcze nigdy się nie zakochałem", w tym kontekście wcale ale to wcale nie dziwi.


Ten stan się jednak zmienia, któregoś popołudnia na ulicy dostrzega pewną parę. Kobietę i mężczyznę, którzy emanują tak pozytywną energią, serdecznością i pięknem, że chłopakowi wystarczy jeden uśmiech posłany w jego kierunku by się w nich zakochać. Śledzi tę parę, ale nie ma odwagi zaczepić ich bezpośrednio. Opowiada całą historię swojemu współlokatorowi. Uczynny kolega, drukuje w gazecie ogłoszenie, że Jet poszukuje tajemniczego przystojniaka z pięknością u boku. Anons nie przynosi rezultatów ale przeznaczenie jednak znowu się odzywa i panowie spotykają się na ulicy. Sam (Daniel Wu), bo takie jest imię tajemniczego mężczyzny, jest policjantem i patroluje ulice Hong Kongu , rozpoznaje Jet'a i proponuje mu później spotkanie.


Chłopak jest jak w amoku, nocami sprzedaje swoje ciało a w dzień umawia się na "randki" z Sam'em. Ale proszę sobie nie wyobrażać za dużo.Są to grzeczne posiadówki z rodzicami ukochanego przy smacznej kolacji i jeszcze ułożone rozmowy na temat życia. Sam nie wysyła jakichkolwiek jasnych sygnałów w kierunku zdesperowanego Jet'a. Ten jednak i tak jest szczęśliwy i coraz bardziej zakochany w opanowanym, spokojnym, miłym a przede wszystkim zmysłowym Samie. Zadowoleni są także rodzice, że syn nareszcie znalazł przyjaciela. Oczywiście nawet w najśmielszych myślach nie podejrzewają że tych dwoje może łączyć coś więcej poza przyjaźnią

Dobry policjant, kochający i uczynny syn, oto jak jest postrzegany Sam. Ogromnie związany ze swoją rodziną a jego szacunek dla matki i ojca determinuje całe jego życie oraz utrzymywanie swoich preferencji w tajemnicy by ich nie ranić. Jego przeszłość kryje jednak mnóstwo mrocznych tajemnic. Odkrywamy, że kilka wątków przewijających się podczas filmu,z pozoru odrobinę oderwanych od głównej historii;, fotografa pornograficznych zdjęć, współlokatora Jet'a, piosenkarza E.S,łączy jedno - niejaki Fai, który obecnie przybrał imię Sam. To tytułowy Bishonen któremu nie są w stanie się oprzeć kolejni mężczyźni. A nieświadomy niczego Jet, w oczach którego Sam sprawia wrażenie niewinnego i lekko zagubionego jest coraz bardziej zakochany.


Przyznaje, od razu po pierwszych kadrach, że i ja się nie oparłam Samowi granemu przez Daniel'a Wu. Jedno, drugie spojrzenie i już było po mnie. Wspominałam już może, że mam słabośc do bishów? Tu ten instynkt zadziałał bez pudła, od razu mój wzrok padł na właściwego.Ma facet coś w sobie, jakąś taką magiczną moc zwracania na siebie uwagi. A to spojrzenie po prostu, rozkłada człowieka na części pierwsze. "Bishonen" to debiut tego aktora i napiszę tylko wielki szacunek w tym temacie, bo rola wymagająca. Zrobił na tyle mocne wrażenie, że dzień po zakończeniu zdjęć dostał następną propozycję i tak od 1998 gra szczęśliwie w wielu filmach. Rola kobieca choć epizodyczna, to tak naprawdę także pozostawiająca niezatarte wrażenie. Kana grana przez SHU Qi, to strażniczka uczucia pomiędzy Sam'em a Jet'em. Piękna, tajemnicza i niedostępna jest obserwatorką toczącej historii. Można tylko żałować, że niewiele się pojawiała na ekranie, bo jej uroda jest ogromnie intrygująca. Pozostali aktorzy, no cóż mam wrażenie, że temat ich czasami przerastał. Chwała jednak reżyserowi że obsadził z wyczuciem główne postacie, bo film właśnie tymi kreacjami stoi.


Muszę koniecznie zacytować pewną kwestię która pojawiła się w tym obrazie a jest kwintesencją postrzegania związków homoseksualnych przez Wschód."Jesteś gejem?" "A Ty?" "Jeśli Ty jesteś, to ja także". Kiedyś może rozwinę temat, ale to wymiana zdań jest tak symptomatyczna, że musiałam na nią zwrócić uwagę.

Film ma sporo wad produkcji azjatyckich, jest niespójny i sprawia wrażenie niedopracowanego, przyznaje że można w kilku miejscach odrobinę się zgubić. Nie zmienia to jednak końcowego wrażenia, że opowieść była ciekawa a przede wszystkim poetycko bardzo dobrze poprowadzona. Co tworzyło niesamowity klimat, który dodatkowo jest wzmocniony głosem narratorki opowiadającej wszystko z perspektywy poszczególnych bohaterów. To wspaniały zabieg, aby do tego świata mężczyzn wprowadzić kobietę. Z takim naciskiem azjatyckiego postrzegania związków i naszego współistnienia tu i teraz. I tym z pewnością wyróżnia się ten tytuł jako bardziej artystyczny niż typowe Boys Love. I dlatego na tle innych filmów akurat z tego gatunku, tak wysoka ocena. No i za Pana Daniela ;)

Link do trailera

Moja ocena 8/10

czwartek, 26 kwietnia 2012

Shut Up Flower Boy Band



Zbuntowani, zdolni i młodzi tacy są członkowie zespołu "Eye Candy". Wydaje się że świat stoi przed nimi otworem, wystarczy tylko by ktoś dostrzegł ich talent i sięgną muzycznych szczytów. Ale droga do sławy jest niezwykle trudna i wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. O tym jednak na początku kariery się nie myśli. Czerpię się za to radość ze wspólnego grania i tworzenia muzyki.
Sześciu członków „Eye Candy” naprawdę żyje swoimi dźwiękami. Integruje ich prawdziwy lider, który jest głową, sercem i duszą całego zespołu. Joo Byung Hee (Lee Min Ki) to typ muzyka który czerpie swoje inspiracje funkcjonując na granicy przyjętych norm. Charyzmatyczny, bezkompromisowy i pochłonięty artystyczną wizją. Takiego go wszyscy kochają a wrogowie nienawidzą. A tych ostatnich jest coraz więcej, bo cała szóstka zostaje przeniesiona do nowej szkoły. A tam zostają postawione wymagania by się zmienili i dostosowali do obowiązujących standardów. Co się oczywiście całkowicie kłóci z wizerunkiem prawdziwego rockmenna. Nie tylko nauczyciele i dyrekcja nie akceptują ich zachowania ale także nowi koledzy ze szkoły. Generuje to kolejne konflikty bo chłopaki z „Eye Candy” nie są aniołkami i z niczego nie chcą rezygnować, a tym bardziej ze swojej dumy. Generują liczne sprzeczki nie rzadko kończące się bójkami, od których akurat szóstka chłopaków bynajmniej nie stroni. Po jednej z nich, w wyniku nieszczęśliwego wypadku traci życie Joo Byung Hee



Świat pozostałej piątki rozpada się na kawałki. Właściwie wszystko w co wierzyli dla czego żyli i funkcjonowali traci dla nich sens. A tym bardziej szkoła, która jest tylko uciążliwym dodatkiem do egzystencji. Granie w zespole bez lidera także wydaje się niemożliwe. W tym krytycznym momencie Kwon Ji Hyuk (Sung Joon) odkrywa,że Byung Hee zgłosił ich do przeglądu młodzieżowych zespołów. I start w tym konkursie staje się motywacją by wyjść z zwątpienia i zacząć walczyć o swoje marzenia związane z muzyką. Robią to nie tylko dla siebie ale i dla swego zmarłego kolegi. Muszą więc nagiąć się do wymogów szkolnych bo jest to warunek startu w rywalizacji. Choć konkursu nie wygrywają zostają zauważeni nie tylko przez publiczność, ale także przez łowców talentów którzy widzą potencjał w młodych artystach. W tym momencie kończy się zabawa w muzykę a zaczyna praca z muzyką. To agencja zaczyna decydować o ich dalszej karierze i kolejny raz, stoją przed dylematem albo muszą się dostosować do reguł i dostać szansę zaistnienia na rynku albo żyć tak jak do tej pory. A to życie bynajmniej nie jest najweselsze i praca w branży którą się kocha mogłaby dać niesamowity start w życiu. Cała drama właściwie jest o tym jak nie utracić swoich marzeń i z godnością je realizować. Młodzieńcze wyobrażenia czasami należy odrzucić na rzecz tego co właściwie i jest dobre nie tylko dla jednostki ale dla ogółu. To jest jak zderzenie rzeczywistości z wyidealizowanymi stereotypami na temat życia muzyków. Jak trudno zachować entuzjazm z samego tworzenia, kiedy komercja wokół rządzi.I pod tym względem drama naprawdę się wyróżnia, bo losy chłopaków są do bólu styczne z losami tysięcy młodych artystów na rynku muzycznym.



Oprócz potyczek w obrębie pozycji chłopaków, najpierw w szkole potem na polu kariery, istnieje i owszem wątek romantyczny. Uosobieniem piękna, muzą która staje się inspiracją jest Im Soo Ah (Jo Bo Ah). To był ideał dziewczyny dla Byung Hee, który ją wielbił jak boginię. Sama Soo Ah trochę przestraszona, trochę zdziwiona swoim miejscem w zespole, właściwie ma niewiele czasu by poznać charyzmatycznego lidera. Po jego śmierci los ją rzuca właściwie w ramiona Ji Hyuka, który nie dość, że przejął trudną rolę lidera, to jeszcze jego niedoszłą idealną dziewczynę. On sam staje się powoli alter ego swego przyjaciela. A wracając do panny z wieloma kłpotami osobistymi; zakochanego wpływowego przyjaciela u swego boku, ojca w więzieniu, pracę na dwie zamiany by się utrzymać. A tutaj najpierw jeden zawraca jej w głowie, potem natychmiast drugi nie mniej dziwny facet. Ona panna z dobrego domu naprawdę nie wie co o tym wszystkim myśleć. Wybiera jednak związek z niepoprawnym muzykiem o romantycznej duszy. Co akurat tworzy mnóstwo komplikacji dla obojga jak i dla samego zespołu.



Flower Boy Band bardzo trudno mi ocenić. Postacie same w sobie niezwykle ciekawe ,bardzo dobra gra aktorska, właściwie wszystkie główne rolę są warte uwagi. Dla części aktorów to debiut, więc tym większy szacunek, kamiennych twarzy brak w tej dramie. A wprost przeciwnie Lee Min Ki odtwórca krótko a intensywnie żyjącego Byung Hee,zrobił niezwykłe wrażenie na oglądających. Tak więc po śmierci jego bohatera nie tylko koledzy z zespołu nie mogli się otrząsnąć ale też rzesze fanek, że tak szybko i niespodziewanie znikł z tej dramy. To nie znaczy, że ja nie polubiłam tego nowego lidera o nie, ten także bardzo mi się podobał. W moim odczuciu to on utrzymywał moje niezmienne zainteresowanie tą serią. Klimat także taki, który lubię: bohemy, artystycznego nieładu, zbuntowanych ale zdolnych ludzi, których ciągle przygniatają kłopoty. Umieją jednak z każdego niepowodzenia wyciągnąć wnioski. Poza tym jest to przypowieść o przyjaźni, która trwa mimo że wszystko wokół może iść w niepożądanym kierunku. W pierwszych odcinkach, doceniam choć nie lubię, szybką pracę kamery i urywane kadry. To właściwie taka metafora bałaganu w głowie młodych muzyków. Oczywiście niezwykłą zaletą jest duże stężenie odpowiednio łapiących za oko chłopców. Co na pewno ma wpływ na odbiór tej dramy. No i wszechobecne bromance, czyli nieustanne wieszanie się na sobie chłopaków, dotykanie, spanie pod jedną kołderką i to wszystko bez większych podtekstów seksualnych, ale jakże miłe i charakterystyczne dla zespołów koreańskich.



I pomimo jeszcze kilku innych zalet, niestety jakoś nie klepnie mi się na klawiaturze że była to drama doskonała. Dlaczego? Po pierwsze fabuła mocno niedopracowana, wielu rzeczy trzeba było się domyślać. Sceny powyrywane z kontekstu, należało je koniecznie wcisnąć, bo później miały pchnąć akcję do przodu. Rozumiem twórczy bałagan ale bez przesady. No i jak na dramę o zespole, za mało akcentów muzycznych. Ogólnie piosenki nie takie złe a nawet jedna bardzo mi się podoba, ale jest ich niewiele a po drugie za krótko te motywy były przedstawiane. I ten klimat artystycznego oderwania od rzeczywistości, był ale jednak ledwie zaznaczony, tylko tak przemykał gdzieś bokiem. Trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o wątku romantycznym! Czym dalej tym bardziej wydawał się tylko dodatkiem w pakiecie każdej koreańskiej dramy. Niestety tutaj tym bardziej scenarzyści się nie popisali a może dodatkowo dołożyła się grająca trochę płasko Jo Bo Ah.



Nie nudziłam się oglądając Shut Up Flower Boy Band, kibicowałam chłopakom aby im się udało, by poukładali wszystkie swoje prywatne zagmatwane sprawy. A przede wszystkim by tworzyli coś wspólnie, by ta przyjaźń przetrwała nawet drogę ku sławie. A słuchając tego utworu i wdząc ich na szkolnym korytarzu byłam nawet w stanie uwierzyć, że tak właśnie się stanie. I ta siódemka w mojej ocenie jest właśnie dla nich.

Moja ocena 7/10


środa, 25 kwietnia 2012

Jang Geun Seok i Every Little Thing

Dwa teledyski zerealizowane w 2011 roku dla japońskiego zespołu " Every Little Thing".
Ta produkcja wygląda tak świetnie, że aż żal ściska, że to jednak nie film. Pewnie w japońskim charkterystycznym wydaniu by był mocno łzawy,nie zmiania to faktu, że i tak z chęcią bym obejrzała.



poniedziałek, 23 kwietnia 2012

"Tatami kontra krzesła" Rafał Tomański


O Japończykach i Japonii




Opowiedzieć o kraju, który cię fascynuje w sposób ciekawy i zabawny to jest prawdziwa sztuka. A dodatkowo zrobić w to sposób profesjonalny i podeprzeć się badaniami naukowymi, mądrymi publikacjami tak by czytelnika to nie zniechęciło a wprost przeciwnie wyposażyło w bardzo cenne nowe informacje to już mistrzostwo w moim odczuciu. I to się z pewnością udało Rafałowi Tomańskiemu.

Pomimo,że publikacja nie jest opasłym tomiskiem obejmuje bardzo wiele obszarów życia współczesnej Japonii. Zaczynając od zdrowia, religii, uwarunkowań historycznych i gospodarczych a kończąc na zjawiskach z obszaru mang i anime. A wszystko ma swoją nazwę której źródłosłów często jest równie ciekawy jak sam syndrom. Autor jako japonista z wykształcenia z łatwością porusza się po wszelkich zawiłościach językowych.
Ta książka jest jak brakujące puzzle które mogę sobie poukładać w głowie. O już wiem dlaczego Azjaci pokazują na zdjęciach słynne V dwoma paluszkami. Albo z jakiego powodu w produkcjach japońskich tak istotną rolę odgrywają wszechobecne roboty, które mają cechy ludzkie. Co jest kanonem piękna w ich odczuciu i dlaczego krzywe i wystające zęby, szczególnie kły bynajmniej nie dają możliwości wykazaniu się ortodontom, a są cechą pożądaną. Myślę że osoby interesujące się Japonią już się przyzwyczaiły do tych wszystkich dziwnych i intrygujących zachowań. Takich jak np. brak potrzeby zmieniania bielizny przez nastolatki, albo nadmiernym zainteresowaniem mężczyzn kobietami w typie lolity. Dlatego opisywane zjawiska mnie osobiście nie bardzo szokowały ale bardziej interesował mnie właśnie w aspekcie genezy i historycznych uwarunkowań, którym autor poświęca wiele uwagi.

Po lekturze tej pozycji jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym, że jest to kraj sprzeczności i kontrastów. W którym otwartość na nowości egzystuje obok silnie zakorzenionych tradycji. I to życie w symbiozie tych dwóch płaszczyzn daje niesamowitą mieszankę, której nie umiemy wtłoczyć w żadne znane nam schematy. Jednych to denerwuje innych to fascynuje. Ale też przysparza wiele frustracji samym Japończykom, o tym także jest ta książka. My ludzie zachodu posługujemy się często stereotypami na temat Japonii nie próbując nawet zrozumieć ich korzeni. Ta publikacja nie wyjaśnia wszystkiego, nie rości się prawa do rozwikłania tajemnicy mentalności mieszkańca wysp, ale przybliża w wielu aspektach pewne fenomeny kulturowo-społeczne.
Tomański poruszał także kwestie seksualności Japończyków. Sformułował dokładnie takie tezy które i mnie często nawiedzały. W naszej kulturze seks jest ściśle powiązany z poczuciem grzechu, która wynika z chrześcijańskiej perspektywy cielesności człowieka. Azja do tych kwestii podchodzi bardziej radośnie i mniej skrępowanie i dlatego może z takim oburzeniem przyjmujemy pewne zjawiska z tego obszaru wszechobecne w produkcjach japońskich.

Rafał Tomański

Mogę się mylić ale chyba jest to jedyna książka,na naszym rynku księgarskim,która tak szeroko opisująca zjawiska występujące we współczesnej Japonii a tym bardziej cenna bo napisana z perspektywy naszego rodaka.Dlatego pochłonęłam ją w rekordowym tempie. Z pewnością na to złożyło się moje obecne dość rozbudowane zainteresowanie tematem, ale chyba nie tylko. Ona jest po prostu bardzo dobrze napisana. Człowiek nie męczy się przy każdym zdaniu w płynny sposób podążamy za myślą autora. Z pewnością jest to lektura obowiązkowa dla osób interesujących się kulturą i społecznymi uwarunkowaniami Japonii. Dla osób które zauważają i analizują wszelkie zjawiska z którymi spotykamy się w w produkcjach japońskich, a których źródła często są dla nas zakryte lub niezrozumiałe. Pozwala ona w inny bardziej głęboki sposób podejść do zagadnień związanych z funkcjonowaniem mieszkańców kraju kwitnącej wiśni.

Moja ocena 10/10

wtorek, 17 kwietnia 2012

Jacek Dehnel "2012-Zdarcie Tytanów"


Jedynym zauważalnym minusem, oglądania produkcji azjatyckich, jest to że nie czytam tyle co wcześniej. Ale zawsze dla publikacji mnie interesujących znajdę czas, tym bardziej jeśli opowiadanie liczy zaledwie 18 stron i jest autorstwa pisarza, którego ogromnie lubię i szanuje.

I do tego te kilka stron jest popełnione w taki sposób, że od razu pojawia się uśmiech na mojej twarzy i jeszcze głębszy szacunek do autora, którego uważam za objawienie na scenie literackiej naszego pięknego kraju na Wisłą.

Znacie estetykę książek braci Strugackich? Ich styl przaśnego traktowania obszaru scince-fiction? Wtłoczenia fabuły w tu i teraz, ze wszystkimi aspektami zwyczajności otaczającej nas rzeczywistości. Otóż Dehnel swoim opowiadaniem zbliżył się do tej formuły, bawiąc czytelnika opowieścią o legendarnych bohaterach którzy obudzili się przeddzień końca świata. Czyli w grudniu 2012 roku. Każde państwo, każdy kraj, musiał stanąć oko w oko ze swoją legendą. W Iranie powrócił do żywych Mahdi, w Niemczech Barbarossa na spółkę z Karolem Wielkim, w Czechach ożył posąg Wacława,a w Polsce obudzili się rycerze spod Giewontu. To co nieznane, dziwne i budzące strach oraz zagrożenie, natychmiast wymaga zwołania odpowiedniego sztabu. W naszym kraju została powołana komisja ekspercka złożona z socjlogów, profesorów historii, strategów wojskowych i jednego takiego speca od średniowiecznych gier i symulacji komputerowych.
Jak się potoczą losy świata? Najlepiej samemu się dowiedzieć udając się do epmiku, gdzie ten zbiór opowiadań rozdają za darmo, bo książeczka zawiera jeszcze kilka krótkich historii, innych autorów. Ale to właśnie dzieło Dehnela jest tym mistrzowskim w mojej ocenie. Obraz Polski w obliczu klęski pojawienia się bajkowych bohaterów, którzy zmartwych wstali. Ja się świetnie bawiłam tą perspektywą.

niedziela, 15 kwietnia 2012

49 days




To nie jest łatwa i lekka drama, choć komediowe akcenty istnieją i chwała jej za to. Tak naprawdę to jest opowieść która chyba każdego skłoni do refleksji: co po nas zostanie jeśli odejdziemy? Kim jesteśmy dla otoczenia i jak bolesna może być konfrontacja naszych wyobrażeń o sobie z tym jak nas postrzegają inni?

Czy można w ciągu 49 dni udowodnić, że są trzy osoby na świecie, które nas kochają? Muszą to jednak być ludzie nie związani z nami więzami krwi. Sprawa wydaje się prosta, bo każdy ma wrażenie że bez trudu znajdzie takie trzy dusze które są z nami niezmiernie blisko. Tak też, bez wahania, pomyślała Shin Ji Hyun (Nam Gyu Ri ) która dostała ultimatum od wysłannika z zaświatów. W momencie kiedy umiera w wyniku wypadku samochodowego otrzymuje wybór: albo podejmie się wyzwania znalezienia trzech kochających ją osób i będzie żyć albo odchodzi z tego świata. Jej organizm zapada w śpiączkę ale jej duch ma działać w ograniczonym czasie 49 dni. W takiej postaci niewiele jest w stanie uczynić dlatego ma możliwość skorzystania z ciała pewnej kobiety.


Ji Hyun pomimo dziwności całej sytuacji, niezmiernie optymistycznie podchodzi do zadania. Całe życie rozpieszczana przez bogatych rodziców, otoczona wspaniałymi przyjaciółmi z kochającym narzeczonym u boku, nawet nie podejrzewa że to wszystko co ją otacza, to tak naprawdę tylko fałsz. Pozory które zostają odkryte gdy zaczyna spoglądać na ludzi jej bliskich z innej perspektywy. A potwierdzenia miłości do jej osoby wcale nie jest ani przyjemnym ani prostym zadaniem. Bo Ji Hyun szybko i boleśnie się przekonuje, że jej związek to tylko pretekst dla narzeczonego aby przejąć firmę jej ojca. Mistyfikacja którą planuje on i jej przyjaciółka od lat, a biedna Ji Hyna ma być tylko narzędziem by doprowadzić do bankructwa jej rodzinę. Większość jej przyjaciół po chwilowym szoku wywołanym wypadkiem, szybko przestaje się interesować stanem chorej. Raczej przyznają że się z nią przyjaźnili bo była bogata. Ale pomocną dłoń w jej kierunku wyciąga niezbyt lubiany kolega ze szkoły Han Kang (Jo Hyun Jae), bo nie dość że okazuje się innym człowiekiem niż Ji Hyun'a zakładała, to jeszcze niezwykle domyślnym i uczynnym w tej trudnej sytuacji. Dziewczyna i w stosunku do niego nabiera innej perspektywy tym razem jest miło zaskoczona.



Doznaje jednak kolejnych rozczarowań odnośnie bliskich jej osób, tym bardziej bolesnych że nie może ich skonfrontować osobiście. Dla świata jest tylko Lee Kyung, która ma rozliczne dziwne problemy i w podejrzany sposób zaczyna się interesować będącą w śpiączce Ji Hyun. A wysłannik z tamtego świata, pośrednik jak się ładnie sam nazywa lub kostucha jak go potocznie wszyscy określają, na każdym kroku przypomina że Ji Hyun ma mnóstwo ograniczeń w tym wcieleniu. Może jedynie przebywać w ciele Song Lee Kyung (Lee Yo Won) kilkanaście godzin na dobę, że dziewczyna nie może ucierpieć na tych przemianach, że nie może nikomu zdradzić swojego położenia. A czas nieubłaganie biegnie.Ji Hyun rozpoczyna ciężką walkę nie tylko o prawo do życia ale i ochronę swoich bliskich.



Zdradziłam ledwie wycinek zagmatwanych losów głównej bohaterki.Muszę pochwalić samą fabułę, jest niezwykle przemyślana w obrębie metafizycznych spraw. Co do reszty mam małe uwagi ale nie będę narzekać. Wszystko ma sens i układa się w logiczną całość. Od początku jednak to postać cielesnego opakowania dla ducha, czyli Song Lee Kyung, wydawała mi się niezwykle intrygująca. Nie ta szczebiocząca wesoła i roztrzepana panna na granicy życia i śmierci, ale ta która teoretycznie żyje. Poznajemy ją w momencie kiedy chce popełnić samobójstwo. Choć jest wśród żywych to tak właściwie wegetuje tylko, izoluje się od wszystkich ludzi, całymi dniami śpi, by w nocy pracować w małym sklepiku. Bije od niej tylko ogromny ból i zwątpienie i przeczucie że jakaś ogromna tajemnica towarzyszy tej dziewczynie. Przyznaje że jej postać interesował mnie bardziej niż walka Ji Hyun o prawo do życia. I nie zawiodłam się bo odkrywanie historii Lee Kyung która w takim stanie trwała od 5 lat, była równie zajmująca jak główny wątek.




Drama naprawdę porusza niezwykle ciekawe kwestie, sam pomysł na historię także udany. Tylko jest jedno wielkie ale... dlaczego tak ją rozciągnęli, na tyle odcinków? Bo naprawdę straciła bardzo wiele na dynamice i stała się totalnie przegadana a tu już mały kroczek do tego żeby napisać- po prostu nudna. I dla wszystkich fanów szczęśliwych pięknych i bajkowych finałów, mam także niedobrą wiadomość, ta drama się w tą stylistykę nie wpisuje. Za to jest bardzo wiele kwestii które ją wyróżnia, przede wszystkich bohaterowie tej historii: skomplikowani, niejednoznaczni, moralnie często trudni do oceny. Nawet te teoretycznie czarne charaktery które mącą, przeszkadzają i knują, tak naprawdę mają swoje powody, dość pokrętne ale zawsze i bynajmniej nie tak płytkie jak w innych dramach.



Muszę jednak zaznaczyć, że jest jedna postać, perełka po prostu, którą na pewno mi utkwi w pamięci na długo. To Pan KOSTUCHA we własnej, niezbyt skromnej acz wielce zabawnej, osobie. To on nadaje finezji całej historii, to on czaruje, jak trzeba zawadiacko pokrzykuje, wkracza w świat ludzi, udaje że historia dziewczyny go nie obchodzi, a tak naprawdę z każdym dniem coraz bardziej się w nią angażuje. Ale to także ma swój cel, bo Pan wysłannik z niebios, tak zupełnie przy okazji, załatwi swoje prywatne sprawy. Wprowadzał taką cudowną przeciwwagę dla trudnych i poważnych spraw dotyczących kwestii życia i śmierci. Dzięki temu został zachowany jako taki balans a przy okazji jeden taki aktor się wspaniale wykazał.
Ta rola przypieczętowała moją fascynację Jung Il Woo, którego oglądałam już w jednej odsłonie pt.Flower Boy Ramyun Shop. Tutaj wydał mi się tak słodki tak romantyczny a przy tym bezczelnie pewny siebie. Łapałam się na tym że śledzę każdy jego uśmiech, kiedy jego skośne oczęta zwężały się jeszcze bardziej i tak cudownie śmiały się do mnie. Jeszcze jedna taka drama i przepadnę z kretesem w jego kwestii, choć przyznaje że przystojność mnie nie obezwładnia, za to urok osobisty i owszem.



Jeszcze słówko o dwóch głównych rolach. Obydwie Panie świetne, z tym że o wiele trudniejszą rolę kreowania dwóch różnych osobowości miała Jo Hyun Jae. Grała na tyle przekonująco, że nie było najmniejszego problemu z rozpoznaniem kto w danej scenie akurat włada ciałem Song Lee Kyung. Drażniący był odrobinę za to niedoszły mąż głównej bohaterki którego grał Bae Soo Bin, prezentował non stop zbolałą minę zbesztanego cocer spaniela. Mnie do końca nie przekonał taką interpretacją akurat skomplikowanego charakteru tego bohatera.

Nie wiem dla kogo jest ta drama. Na pewno dla osób po pierwsze lubiących obracać się w takich magiczno-metafizycznych klimatach, po drugie dla fanów obyczajowej narracji w fabule. No i dla wielbicielek Jung Il Woo, to chyba jego życiowa rola. Dla tego romantycznego wątku z nim w roli głównej warto z pewnością popełnić tę dramę. Wizualnie śliczna ,nie można jej tego odmówić, gdyby jeszcze tylko ścisnęli ją do 12 odcinków, to byłoby to dzieło naprawdę do polecenia dla każdego, a tak jest tylko dla koneserów.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Lee Min Ho w nowej dramie Faith

Niestety, w ogóle nie oparłam się urokowi tych zdjęć. Min Ho i drama historyczna? To już zaczyna co poniektóre niewiasty, w tym oczywiście mnie, przyprawiać o lekki zawrót głowy. A na dodatek jeszcze jak wrzucą kilka takich fotek, to już człowiek z miejsca więdnie i czeka, czeka, czeka .... co tym razem wymyślą i czy dadzą przystojniakowi pograć.

Faith, to kolejna produkcja o podróżach w czasie, których obecnie na rynku koreańskich dram, lekkie zatrzęsienie. Nie martwi mnie to wcale, a wprost przeciwnie. Tym bardziej, ze będzie dużo wątków medycznych, bo przemieszczać się będzie pomiędzy epokami, nie kto inny tylko pani doktor. No więc czekamy z niecierpliwością, podobno do sierpnia. Te zdjęcia tylko zaostrzają apetyt.









Toż to było ogromne niedopatrzenie że jeszcze w takim anturażu nam się nie objawił Min Ho. Ale może to i dobrze, bo teraz uffff- robi niesamowite wrażenie. Ja od dzisiaj zaczynam oficjalnie piszczeć w temacie tej dramy.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Brave 10


Chyba jedna z bardziej oczekiwanych nowości w tym sezonie, o czym świadczy ilość tłumaczeń które natychmiast pojawiły się w sieci. Jednak czy spełniła wygórowane oczekiwania widzów? Czytam przeróżne opinie, zgadzam się z tymi którzy twierdzą, że szaleństwa w temacie nie ma. Można obejrzeć jeśli ktoś lubi taką tematykę i przewidywalny schemat. Jeden odcinek, najczęściej jedna duża walka, i kilka potyczek, zadziwiająco dużo słownych.

A co jest okazją do tych wszystkich pojedynków? Otóż chęć zebrania drużyny marzeń przez słynnego samuraja Sanade Yukimure. Cel tego werbunku to walka ze złem tego świata, wiadomo. Każdy napotkany ninja posiada jakieś cudowne właściwości które poznajemy oczywiście w czasie walki. Tradycyjnie każdy się opiera ale ostatecznie jest zwerbowany przez Yakimure. Chyba najbardziej nie może się pogodzić z utratą swojej wolności Saizo, bardzo silny indywidualista, któremu przyszło niespodziewanie ratować z opresji kapłankę. Na jego nieszczęście dziewczę, przylgnęło do niego i wcale go nie chce puścić. Wcale jej się nie dziwię, bo ninja z niego przedni, obroni ją z pewnością a do tego ten humor i niezaprzeczalny szorstki męski urok. Kapłanka Isami, to niebieski ptak i cudowny przykład rozhisteryzowanej księżniczki która chętnie się powiesi komuś na szyi. Słodka i sprytniutka, ale uwaga kryje w sobie ciemną tajemnicę. Ich wzajemne relacje dość intrygujące i śmieszne na początku, z biegiem odcinków troszkę stawały się nudne, a powtarzane schematy już nie były tak zabawne.





Jak ja to mówię "dla każdego coś dobrego" i dla chłopczyka i dla dziewczynki. Mamy więc panie o obfitych tu i ówdzie kształtach, które prezentują je dość dokładnie ,przy różnych nadarzających się okazjach. Stężenie bishonenów na jeden odcinek,niebezpiecznie duże. A przy tak dobrej kresce, która naprawdę mi się ogromnie podoba, nie trudno by któryś wpadł w oko. Mi osobiście najbardziej podobali się dwaj. Sarutobi Sasuke, dlatego że jest taki wycofany nieśmiały, trafnie umie podsumować sytuację i kocha zwierzątka. No i oczywiście Unno Rokurou, hmm ze jest tak wierny, tak oddany, tajemniczy a przede wszystkim tak ubrany. No powiedzmy sobie prawdę raczej rozebrany tam gdzie trzeba. Ja naprawdę jestem płytka jak kałuża, infantylny nastolatek i epatujący seksem ninja. Cóż widocznie mój mózg ma za dużo zakrętów, by to zgłębiać.




No ale przejdźmy do meritum. Miłość pomiędzy Seizo a Isami, jak najbardziej jest, choć tak jakoś bladziutko bardzo wygląda. Chyba zakładano że będzie to najsilniejszy punkt w kwestii uczuć w tej dramie. Stało się nim co innego, lojalność wobec swego wasala. I potrzeba podporządkowania się Panu, by działać w słusznej sprawie. No i najważniejsze rzucili też żer dla yaoistek. A te jak zwykle podchwyciły natychmiast temat. Tyle chłopa w jednej małej zagródce, no nie może się taki potencjał marnować. Niby tylko takie aluzje, prawie niewinne, choć czerwonowłosy Yuri czasami bardziej otwarte teksty rzucał. W ogóle ta postać jest niezwykle wyróżniająca się, wsadzili w nią chyba wszystko co się dało. Nawet nie znam tej masy mądrych japońskich określeń na niego. Ale psychopatyczny ninja zawsze mile widziany, przynajmniej wiadomo że jest atrakcją danej sceny. Zadziwiające jest to, że z jego sadomasochistycznych zapędów zrobiono broń. I ta jego siła pozwoliła mu przetrwać. Naprawdę nie wiem jak to skomentować. Pewnie musicie to sami zobaczyć. Ale w ostatecznym rozrachunku ten bohater wzbudza sympatię, przynajmniej u mnie.




Trochę minusów znalazło się powyżej. Chce jednak uspokoić to anime to nie jest kompletna klapa, bardzo dobrze się go ogląda. Plusy. Każdy znajdzie swego bisha. Ending który po prostu mnie zmiótł, uwielbiam go. Kreska, bardzo przyjemna. Historia na tyle ciekawa że szybciutko brnie się przez kolejne odcinki. Humor występujący jak najbardziej. Ale czegoś zabrakło co by zespoliło te wszystkie elementy by powstało świetne anime, a tak otrzymaliśmy tylko i wyłącznie dość przyjemnie oglądającą się historię.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Koreańskie pocztówki

Co prawda nie świąteczne ale tak cudowne, że postanowiłam je zgarnąć i zawiesić na blogu.
Jeśli ktoś przez przypadek będzie w Korei, poproszę o taką karteczkę w takim minimalistycznym pięknym stylu.



















kartki znalazłam tutaj