piątek, 11 grudnia 2009

RÓŻA SEWASTOPOLA Katharine McMahon


Czekałam na tę książkę. XIX wiek, romans, zapach prochu- wszystko mi pasuje. Tylko zawsze czai się ten chochlik w głowie, który podpowiada ze może ta Pani McMahon z tym całym dobrodziejstwem sobie nie poradzi?

Epoka wiktoriańska ze swymi ciasnymi gorsetami, konwenansami, dumą z brytyjskiego imperium miała także swoją odległą wojnę na której angielski żołnierz mógł się wykazać. Była możliwość zdobycia sławy a nawet orderu lub z większym prawdopodobieństwem stania się inwalidą lub oddania swego życia za sprawę o której mało miało się pojęcia ale honor wymagał obecności Brytyjczyków.Wojna Krymska niewątpliwie stwarzała możliwości na zmiany.



Właśnie przeddzień przystąpienia do niej spoglądamy na dom Marielli Lingwood. Uporządkowanej panny, z niezbyt bogatego ale zasobnego we wszystko domu. Mariella to odbicie ówczesnej kobiety, ściśniętej w zasadach które jej wpajano od dziecka, nadwrażliwej, całkowicie podporządkowanej swojej rodzinie, obawiająca się nieznanego dla niej świata zewnętrznego, odnajdującej spokój w domowym zaciszu z igłą i nitką w ręku. Właśnie z tych powodów jej kuzynka Rosa Barr budziła w niej niepokój, strach i fascynację. Rosa chciała nieustannie wszystko wokół siebie zmieniać, ciągle była w ruchu, wszystkiego była ciekawa, żyła ideałami. Pragnęła być przede wszystkim kobietą użyteczną dla społeczeństwa i mimo przeszkód ruszyła na wojnę by opiekować się rannymi żołnierzami. Były to dla Marielli sprawy całkowicie niezrozumiałe, toczące się poza jej percepcją. Zapewne w ogóle nie zwracałaby uwagi na to co dzieje się na dalekim dla niej Wschodzie, gdyby jej narzeczony Henry Tawell oraz jej kuzynka Rosa nie trafili w tę zawieruchę. I to kłopoty z Henrym oraz tajemnicze zniknięcie Rosy pchnęły ją, niespodziewanie dla niej samej, na Krym.

McMahon skorzystała z okazji by całkowicie przewrócić posegregowane z taką pieczołowitością życie młodej Angielki. Mariella dopiero tak daleko od domu porządkuje relacje osób jej najbliższych, zaczyna spoglądać na świat takim jakim jest.Nieustannie ściga wspomnienie Rosy, która rozpłynęła się na wzgórzach Sewastopola.

Jeśli spodziewaliście się że jest to wielkie epickie dzieło, to Was rozczaruje. W tej płaszczyźnie autorka sobie nie radzi. Niewątpliwie dobrze przestudiowane wydarzenia tamtego okresu. Odnajduje tu pewne ciekawe połączenie odpowiedzialności za klęski wojenne i osobiste głównej bohaterki w osobie dr. Henry Tawella. To właśnie nieodpowiednie przygotowania a potem opieka medyczna w dużej mierze przyczyniła się do śmierci wielu żołnierzy podczas tamtej wojny. Niewierność tego męskiego ideału, jakim był dla Rosy Henry, pcha ją do czynów wykraczających poza przyjęte konwenanse.

Ta powieść jest po trosze jak jej główna bohaterka, toczącą się opowieścią niczego głębiej nie dotykającą. McMahon nie wykorzystała także możliwości realistycznego tła dla swoich postaci. Miałam ograniczone zaufanie do tego co czytam, jeśli bohaterom było np. zimno, to troche przekornie przyznaje, zastanawiam się czy aby na pewno. I zgadzam się z opinią, którą gdzieś wcześniej przeczytałam na temat tej książki, bo ta myśl mi towarzyszyła podczas tej lektury- to wspaniały materiał dla zdolnego scenarzysty. Dodać trochę więcej emocji, z płaskich papierowych bohaterów ulepić żyjących i czujących ludzi i przepis na dobry film gotowy. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym nie przyznała się że z wielkim zainteresowanie śledziłam poczynania Marielli. No i wielki plus dla autorki że mnie jednak zaskoczyła, może nie samą fabułą ale punktem ciężkości w osobie bohaterów. Zdecydowanie warto było zarwać noc, by odkryć co się stało z piękną Rosą w dalekim Sewastopolu.



Autor: Katharine McMahon
Wydawnictwo: INSIGNIS
Liczba stron:432
Rok wydania:2009

poniedziałek, 7 września 2009

BBC drama, czyli szelest sukni czar

Nadszedł taki czas, że więcej oglądam filmów niż czytam książek, to nie znaczy że w ogóle nic nie czytam, recenzje jednak pojawią się później.


Miałam to szczęście że w ciągu tygodnia obejrzałam aż trzy produkcje BBC. Filmy kostiumowe realizowane przez tą angielską stację zawsze są dobrej próby. Jeśli ktoś lubi szelest sukien, piękno wnętrz i niebanalne historie w doskonałej obsadzie aktorskiej nie zawiedzie się. Serdecznie polecam wszystkie trzy obrazy, choć jak zwykle nie powstrzymam się przed kilkoma krytycznymi uwagami.

MŁODA WIKTORIA

Królowa Victoria, najdłużej panująca monarchini w historii Wielkiej Brytanii ostatnio nie jest ulubienicą filmowców, dlatego trzeba docenić że poświęcono aż 100 min, wyłącznie młodości królowej. Dało to możliwość przybliżenia widzom burzliwych początków panowania Victorii, genezy objęcia przez nią tronu oraz jej miłości do księcia Alberta. Film nie odbiega od schematów typowych dla biografii postaci historycznych, lecz trzeba przyznać że całość : muzyka, zdjęcia i gra aktorska są na bardzo dobrym poziomie. Nie porwał mnie ten obraz ale z wielką przyjemnością obejrzałam. Chciałabym aby bohaterowie mieli więcej życia w sobie, ale cóż może to epoka naznaczona tak mocno konwenansami ograniczała w dużej mierze emocje.

Księżna


„Księżna” to następny obraz z przepięknymi kostiumami, fryzurami, wnętrzami ,zdjęciami, świetnie osadzony w epoce. Opowieść o Georgianie Spencer, księżnej Devonshire, pięknej bogatej, uwielbianej przez socjetę i lud angielski ale ogromnie nieszczęśliwej w swym małżeństwie. W filmie pada kwestia że cała Anglia kocha Georgianę, oprócz jej męża. Ponieważ księżna jest krewną w bezpośredniej linii księżnej Diany Spencer, nasuwają się niewątpliwie porównania pomiędzy tymi dwoma kobietami których dzieliły ponad dwie epoki.

„Księżna” , choć były na to warunki, nie jest ilustracją budzącej się samoświadomości kobiet. Po wszystkich tematach dotykających większego znaczenia ówczesnych dam w życiu publicznym i ich praw, scenarzysta prześlizgnął się, zgrabnie na plan pierwszy wysuwają się nieszczęścia i uczuciowe zawirowania Georgiany. Choć nie czytałam książki Amandy Forman "Georgiana, Duchess of Devonshire", na podstawie której powstał scenariusz, to mam przeczucie że kładzie ona, równie silny nacisk na działalność którą prowadziła Księżna Devonshire. To właśnie poszukiwania nowych ideałów, zaangażowanie w życie polityczne, wyróżniało ją spośród wielu arystokratów tamtej epoki. Ostatecznie jednak przegrała i podporządkowała się światu w którym przyszło jej żyć.


Keirze Knightley powierzono rolę tytułowej bohaterki, nie do końca był to szczęśliwy wybór, ale mimo wszystko uważam że aktorsko dość dobrze sobie poradziła. Na tyle dobrze, że przyćmiła lekko Ralph'a Fiennes'a, jej filmowego męża.


DANIEL DERONDA

Gwendolen Harleth ma wszystkie atuty które pozwalają jej marzyć o dobrym zamążpójściu. Jest wykształcona, piękna i inteligentna i przebojowa, umie postawić przed sobą priorytety którymi będzie się kierowała w życiu, jednym z nich jest dewiza „że nigdy nie będzie biedna”. Kiedy jej rodzina popada w kłopoty finansowe, decyduje się na ślub z jednym z bogatszych ludzi w okolicy, wiedząc o tym że Grandcourt, jej przyszły mąż, ma zobowiązania wobec innej kobiety. Szybko dokonuje odkrycia że jej małżonek jest zimny i wyrachowany a ona sama ma służyć jako ozdoba domu całkowicie podporządkowana woli swego Pana. Swoim rozczarowaniem, rozterkami i strachem dzieli się z Danielem Derondą, którego uważa za swojego jedynego przyjaciela. Daniel ogromnie zafascynowany osobą Gwendolen, jest w stanie zrobić dla niej wiele, pragnie pomóc, służyć jej oparciem. To dżentelmen w każdym calu, który nieoczekiwanie dla samego siebie staje się opiekunem innej kobiety, młodej żydówki Mirah Lapidoth którą ratuje przed samobójstwem. Sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować. W Mirah zakochuje się jego najlepszy przyjaciel, Gwendolen jest coraz bardziej przerażona swoimi relacjami z mężem i pragnie zapewnień Daniela że w krytycznej sytuacji ten pomoże jej. Sam Deronda, człowiek bez pozycji, wychowanek w domu sir Mallingera, dowiaduje się nowych rzeczy o swoim pochodzeniu.


Trzeci film to ekranizacja powieści George Eliot „Daniel Deronda” Jest to miniserial na który składają się trzy odcinki. Przyznaje że spośród tych obrazów o których jest tutaj mowa, to właśnie „Daniel Deronda” zrobił na mnie największe wrażenie. I to nie tylko świetna gra aktorska, podobnie doskonała część wizualna jak w poprzednich filmach, ale głównym atutem jest poruszająca fabuła. Doskonałe studium postaci, ich relacji, przemian jakie w nich zachodzą. To opowieść o poszukiwaniu samego siebie, swojego miejsca i przeznaczenia i choć streszczenie fabuły może brzmieć jak harlequine, zapewniam Was że nim nie jest, a to co najlepsze w tym filmie to brak schematów i element zaskoczenia.

wtorek, 4 sierpnia 2009

BALTAZAR I BLIMUNDA Jose Saramago


To moja pierwsza lektura obejmująca Projekt Nobliści, ale tak naprawdę inspiracją do sięgnięcia właśnie po ten tytuł była ta recenzja na blogu Buvljak

Przez całą książkę musiałam siebie samą upominać „To nie średniowiecze, to XVIII wiek”. Wyobraźnia jednak płatała mi figla a Saramago nie pomagał i mentalnie kierował w wieki dawne.

Portugalska rodzina królewska z niecierpliwością oczekuje potomka. Król w tej intencji składa śluby dotyczące wybudowaniu klasztoru i katedry jeśli Bóg pobłogosławi go potomstwem. Osiem miesięcy później na świat przychodzi księżniczka Maria Barbara i to za jej sprawą rusza budowa największej świątyni w Portugalii. Wydarzenie jakim jest wznoszenie katedry w Mafrze, jest częścią składową życia wszystkich obywateli. Jeśli nawet osobiście nie odczuwają trudów pracy, to przedsięwzięcie jest tak duże, że finansowo państwo staje się niewydolne.

Baltazar, jest jednym z tysięcy robotników pracujących przy wznoszeniu monumentalnej budowli. Wraz z Blimundą mieszkają w Mafrze. Ich zwyczajne z pozoru życie, cementuje nadzwyczajny związek oraz tajemnica budowy maszyny latającej. Ksiądz Wawrzyniec zaszczepił w nich entuzjazm związany z lataniem, udzielił niezbędnych rad jak maszyna ma wyglądać i w trójkę próbują powołać do życia „Latającego ptaka”. Ale nie jest prosto budować maszynę unoszącą się w przestworza jeśli jest się pionierem latania, a dodatkowo w każdej chwili można znaleźć się w centrum zainteresowania inkwizycji.


Niewątpliwie głównym bohaterem tej powieści jest katedra, to ona implikuje większość zdarzeń dotyczących wiodących postaci, jeśli nie bezpośrednio to staje się ich tłem. Może właśnie wątki dotyczące katedry i klasztoru, wszechobecnej w powieści religii, jakiejś totalnej niemocy społeczeństwa, szalejącej inkwizycji , wszechwładzy króla, spychały moją świadomość w średniowiecze. Myślę że jednak nie zmieniało to mojego odbioru głównych myśli autora.

Saramago stawia naprzeciw siebie dwie odmienne pary: królewską i tytułowych bohaterów. Ale jakże różne jest życie i ciele tych ludzi. Król Jan V bogaty rozkapryszony, rozpustny i nieobliczalny w swoich zachciankach i jego żona pobożna, poddająca się biegowi wydarzeń kobieta z zimnego kraju. Celem dla nich w życiu jest wypełnienie swych królewskich obowiązków, ceremoniałów, żyją jednak nie ze sobą ale obok siebie. Chciałoby się wprost napisać, bogaci ale nieszczęśliwi.

Zupełnie inny związek jest pomiędzy Baltazarem i Blimundą. To prawda że ubodzy, to prawda że doświadczeni przez los, On stracił rękę na wojnie, Ona żyje z piętnem córki czarownicy, ale mają siebie. Nie tylko rozumieją się bez słów, nie tylko ich uczucie trwa niezmiennie wiele lat, ale są zjednoczeni w swoich marzeniach o latającej maszynie.

Saramago jest pisarzem który oczekuje od czytelnika uwagi. Nie można śledzić tej powieści, rozpraszając się co chwila. Brak wyodrębnionych dialogów, czyli obecność ich w ciągłym tekście, zmusza do zwiększonej czujności podczas lektury. Także pojawiające się liczne dygresje i dygresje od dygresji, a pomiędzy nimi rozważania natury filozoficznej, mogą wybić z głównego wątku. Jednak skupienie uwagi, podążanie za myślą autora, jest jak najbardziej wynagrodzone wieloma bardzo udanymi opisami, przemyśleniami, spostrzeżeniami. To co zrobiło na mnie duże wrażenie to sposób narracji: z rezerwą, ironiczny, a jednocześnie dotykający najważniejszych spraw. Jedną z nich jest obecność kleru i Boga, w życiu Portugalczyków. Autor sięga po przerysowania i karykaturę tego co się dzieje wokół religii. Początkowo jest to nawet zabawne, w miarę przewracania następnych kartek, staje się jasne że pisarz ma na tym punkcie po prostu lekką paranoję

Nie zmienia to faktu że „Baltazar i Blimunda” są lekturą wartą przeczytania, zebrania kilku myśli natury uniwersalnej, zastanowienia się nad naszym własnym żywotem, i nad tym jak wiele w naszym życiu zależy od tak niewielu.

Autor: Jose Saramago
Wydawnictwo:Wydawniczy REBIS
Liczba stron:310
Rok wydania:1999

piątek, 24 lipca 2009

MALOWANY WELON William Somerset Maugham


Moja historia książki: Po obejrzeniu filmu stwierdziłam że może coś więcej kryje się w słowie pisanym i tak też książka trafiła w moje ręce


„Malowany Welon” , to opowieść o małżeństwie Kitty, Małżeństwie zawartym pośpiesznie, z obawy że młodsza siostra będzie tą która pierwsza wyjdzie za mąż. W połowie lat 30-tych panna z dobrego domu, niezamężna w wieku 25 lat budziła już lekki niepokój staropanieństwa. Ofiarą tego pośpiechu jest Walter, człowiek nieśmiały, zamknięty w sobie ale darzący prawdziwym uczuciem młodą Angielkę. Tuż po ślubie małżonkowie wyruszają do Chin. Kitty szybko się orientuje że jej decyzja była pomyłką i że nie o takim mężu marzyła. Walter jest spokojnym domatorem, unikającym towarzystwa, całkowicie oddany swojej pracy naukowej bakteriologa. Młoda żona szuka pocieszenia u Charliego, zastępcy gubernatora który wydaje jej się uosobieniem wszystkich cech których brakuje Walterowi. Romans wychodzi na światło dzienne. Walter stawia twardy warunek: jeśli Charlie uzyska rozwód i obieca że ożeni się z Kitty on uwolni ją od swojego towarzystwa. Przekonana o wielkim uczuciu jakim darzy ją kochanek, jest pewna że tak właśnie się stanie. Otrzymuje jednak jeden cios, jasny sygnał że Charlie nie ma zamiaru nic zmieniać w swoim życiu, a układ kochanek kochanka najbardziej mu odpowiada. Drugim ciosem jest decyzja Waltera o wyjeździe na prowincje, w obszary gdzie panuje cholera, by tam pomóc opanować zarazę, a żona ma mu w tym wyjeździe towarzyszyć. Młodej Angielce wydaje się że w tym momencie skończyło się już jej życie. Ale dopiero wtedy zaczyna realnie patrzeć na swoje relacje z mężem, rozpoczyna się prawdziwe dojrzewanie Kitty.


Cały ciężar powieści jest skupiony na Kitty, celem autora jest abyśmy poznali na tyle dobrze bohaterkę by zrozumieć wagę wszystkich przemian które w niej zachodzą. Tego jak odchodzi ze świata który znała i reguł które wyznawała, odkrywa rzeczy których wcześniej nie dostrzegła. Schemat tych zmian nie jest ani prosty ani jasno nakreślony. Wszystko jest jak w tym wierszu Byssa który dał tytuł tej powieści : malowana zasłona, którą żyjący Życiem zowią. Zasłona powoli odsłania się.

Film może mnie nie zachwycił ale ogromnie mi się podobał, niósł w sobie obietnicę, że książka jest dziełem głębokim, niosącym wiele pytań, że będzie wypełniona emocjami zawieszonymi gdzieś pomiędzy małżonkami. Wszystko jednak jest opisane z wielką rezerwą, tych oczekiwanych emocji w takim natężeniu nie odnalazłam. Rozczarowałam się także bardzo skromnymi informacjami na temat Chin, które są tylko egzotycznym tłem. Równie dobrze powieść mogła by się rozgrywać w każdym innym miejscu na świecie, miejscu które by zapewniały warunek izolacji i wyobcowania.

Nie żałuje jednak że poświęciłam czas tej lekturze, zawsze miałabym poczucie że coś straciłam że jej nie przeczytałam. W taką pułapkę złapał mnie Currant swoim filmem oraz Norton swoją grą.


Autor: William Somerset Maugham
Wydawnictwo:Świat Książki
Liczba stron:288
Rok wydania: 2007

środa, 22 lipca 2009

DOM NA KRAŃCU ŚWIATA Michael Cunningham


Mogłam się spodziewać, że literatura które oferuje Cunningham spodoba mi się. Znałam do tej pory „Godziny” i to o zgrozo tylko w wersji filmowej. Obraz bardzo mi się podoba ale zwlekałam z przeczytaniem książki. Przypadek sprawił że to „Dom na krańcu świata” był moim pierwszym spotkaniem z tym autorem.



Na historię opowiedzianą w tej książce spoglądamy oczami czterech narratorów. Jonathana- odrobinę przewrażliwionego, inteligentnego chłopaka, żyjącego z nieustająco obawą przed stałym związkiem. Clare- ekscentrycznej trzydziestoparolatki, z powiewem hipisowskiej przeszłości w jej zagmatwanym świecie. Bobbiego- poszukiwacza bezpiecznego domu, wiecznie nieobecnego na granicy rzeczywistości i metafizyki. Oraz Alice, która jest matką Jonathana, kobiety niespełnionej w swoim małżeństwie , obawiającej się wolności.

Co łączy te wszystkie osoby? Skomplikowane relacje które poznajemy na przestrzeni kilkunastu lat. Towarzyszymy nastoletniemu Bobiemu i Jonathanowi w okresie kiedy się poznają. Ich dojrzewanie, wzajemną fascynację możemy oglądać nie tyko z ich własnej perspektywy, ale także obecnej w ich życiu Alice. To daje czytelnikowi niezwykły wgląd w zmiany które zachodzą w bohaterach. Dom rodzinny Bobbiego, prawie nie istnieje, dlatego w niepostrzeżenie dla wszystkich, staje się nim rodzina Jonathana.. Wtapia się w nią by wreszcie zamieszkać na stałe. Przebywa w nim długo, dużo dłużej niż prawowity syn Alice, który wyjeżdża do collegu a potem układa sobie życie w Nowym Yorku. Ta nowa rodzina jednak po latach rozpada się. Alice ze względu na stan zdrowia swojego męża przenosi się do innego Stanu. Opuszczony Bobby szuka wsparcia u Jonathana, rusza do Nowego Yorku.

Jonathanowi wydaje się że poukładał swoje dorosłe życie. Ma dobrą pracę, uciech cielesnych dostarczają mu przygodni spotkani mężczyźni, a stabilizację emocjonalną zapewnia mu Clare, z którą wiąże go niezwykłe duchowe porozumienie. Pojawienie się Bobbiego wprowadza napięcie w małe mieszkanko na Manhatanie. Powstaje trójkąt o przedziwnych relacjach. Clare jest zakochana w Jonathanie , uwodzi Bobbiego , który ją fascynuje ale i staje się uzupełnienie jej przyjaciela. Jonathan jest zazdrosny o Clare, a także czego nie może przyznać przed samym sobą o Bobbiego. Sam Bobby jest najmniej skomplikowaną osobowością , a może najbardziej, kocha z równą siłą i Jonathana i Clare. Uffff. To nie dające się wtłoczyć w żadne schematy trio, podejmuje próbę uporządkowania zagmatwanych relacji i stworzenia prawdziwego domu.



Michael Cunningham łamiąc wszelkie schematy dotyczące rodziny, nie chce szokować swoich czytelników. Stawia za to mnóstwo pytań: czym jest tak naprawdę rodzina, kto ją może stworzyć? Czy bycie szczęśliwym razem, jest warte ceny odsunięcia poza nawias społeczny? Czy jesteśmy na tyle silni by dokonywać właściwych wyborów? Czy współczesne społeczeństwo, a raczej społeczeństwo wysoko uprzemysłowione, wyzbyło się wszelkich norm dotyczących tworzenia rodzinnego domu? Czy wprost przeciwnie mamy doczynienia z powrotem wartości rodzinnych ale może na innych zasadach?

Książka wciąga w wir myśli i uczuć czwórki narratorów. Jesteśmy wewnątrz nich jesteśmy obok nich , a wszystko poprowadzone ręką mistrza. Bardzo podobało mi się jak autor kreśli uczucia jak eksponuje wszelkie radości i obawy związane z poszukiwaniem swego miejsca na ziemi. Pomimo tego, nie ma jakiegoś zadęcia, książkę czyta się z zadziwiająco szybko, lecz obrazy , słowa, myśli – pozostają.

To dziwne ale po skończonej lekturze pomyślałam, że dla mnie mogłaby istnieć tylko pierwsza część, byłaby to opowieść doskonała. Jakaś tajemnica snuje się w początku tej powieści. Podróż do Nowego Yorku lekko mnie przytłoczyła. To nie znaczy, że powieść od tego miejsca była nieciekawa ale wyraźnie inna.


Obejrzałam także ekranizację. Najlepszym określeniem będzie; ciut rozczarowująca. Scenariusz co prawda napisał sam Michael Cunningham, ale zabrakło tego co najpiękniejsze w tej książce, anatomii uczuć i odczuć. Jeszcze raz X muza nie obroniła się. Książkę uważam za dzieło zdecydowanie lepsze. Za to Collin Farrel w roli Bobbiego rewalacyjny, dokładnie tak sobie wyobrażałam tę postać, wiecznie nieobecną, trochę nieśmiałą, zawieszoną gdzieś pomiędzy tu i tam. I właściwie jedynie dla tej roli warto sięgnąć po ten film.


Autor:Michael Cunningham
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron:428
Rok wydania: 2003

niedziela, 19 lipca 2009

MIŁOŚĆ PEONII Lisa See



Z wielkim entuzjazmem sięgnęłam po tę książkę. Temat od początku wydawał mi się wielce ekscytujący; miłość sięgająca poza ramy życia, a wszystko zawieszone w XVII-wiecznych Chinach.

Cały pomysł powieści Lisa See oparła na „Pawilonie Peonii” XVI-wiecznej operze. Nie był to jednak zwykły utwór, a dzieło kultowe wywierające niepokojący wpływ na młode dziewczęta. Siła jego była tak wielka, że wzorując się na bohaterce opery, nastolatki pragnęły tak jak ona, umierać z miłości. Dlatego też w wiek później, zabroniono druku i upowszechniania „Pawilonu Peonii”. Owoc zakazany smakuje jednak najlepiej, a brak dostępu do niego rozpalał wyobraźnie czytelniczek.

Tytułową Peonię poznajemy w dniu w którym słucha opery. „Pawilon Peonii” zna i kocha ale po raz pierwszy słowo pisane ogląda w wykonaniu aktorów. To nie tylko dzień uniesień i spełnienia marzeń ujrzenia tego utworu, to także dzień spotkania z miłością swego życia. Młody poeta staje się źródłem westchnień 16- letniej Peonii. Jej radość z tego uczucia jest tym większa, bo ukochany odwzajemnia tą miłość. Od tego momentu, młoda dziewczyna dzieli swoje życie pomiędzy dalszym studiowaniem opery oraz rozmyślaniem nad swym uczuciem do poety. Obok, prawie niezauważalnie dla niej samej, toczą się przygotowania do jej ślubu. Jak każda kobieta z dobrego domu, od dawna ma już wybranego męża. Nie zna go, ale jako dobra córka akceptuje wybór rodziców. Peonia poddaje się bezwolnie temu wszystkiemu, powoli umierając z miłości do ukochanego. Kilka dni przed datą ślubu odchodzi ze świata żywych, wkracza w świat duchów by tam z zaskoczeniem i przerażeniem stwierdzić, rzecz przed nią wcześniej zakrytą; przeznaczonym na jej męża mężczyzną był ów poeta którego tak kochała. Czy jako duch będzie miała możliwość zmiany losów jej i jej najbliższych? Towarzyszymy Peonii w nieustannym przenikaniu się świata żywych i umarłych, świata duchowego i realnego.

Czuje jednak rozczarowanie, rozwiązaniem tematu oraz poprowadzeniem narracji. To prawda że zalała mnie fala informacji na temat świata duchów w dawnych Chinach. Fala miejscami jednak była za wysoka i miałam problem z uporządkowaniem tej ogromniej wiedzy. Może to towarzyszące czytaniu upały, problemy ze skupieniem uwagi, brak wartkości akcji i jej przewidywalność, z kartki na kartkę zniechęcały mnie do lektury. Nie wywiązała się między mną a Peonią żadna nić porozumienia. Wydawała mi się od początku naiwną, egoistyczną osobą, która tak kieruje swoim i cudzym życiem by wypełnić je kolejnymi aktami żywcem wyjętymi z jej ukochanej opery. I to nawet miejscami stawało się większym priorytetem niż miłość do ukochanego poety. Ta dziewczyna mimo upływających lat niewiele się zmieniała i uczyła.

Co innego przykuło moją uwagę w tej opowieści. Przede wszystkim chęć zaistnienia na drodze artystycznej kobiet. Czas przebudzenia się tych wszystkich matek, córek, kochanek i konkubin, poprzez utwory poetyckie, komentarze do wielkich dzieł. To one, kobiety z wyższych sfer, zamknięte w swych wielkich posiadłościach- autonomicznych państwach których nigdy nie opuszczały, czuły, kochały i cierpiały. Odkrywały ze te uczucia można zamknąć w słowie, które może ulecieć z tych złotych klatek. Nigdy nie były wolne, całkowicie uzależnione od mężczyzna, a dodatkowo jako klasa uprzywilejowane miały od małego krępowane stopy, bo taki był kanon ówczesnego piękna. Ta ułomność uniemożliwiała praktyczne samodzielne poruszanie się. Wolność odnalazły właśnie w literaturze. W XVII nastąpiła fala utworów publikowanych przez kobiety, nie tylko na potrzeby rodzin, ale trafiały one także do szerszego grona czytelników. Zagadnienie to jest marginalne dla całej powieści ale bardzo interesujące w aspekcie społecznym.

„Miłość peonii” zmusiła mnie także do refleksji na temat anoreksji. To była przypadłość na którą umarła sama Peonia oraz jak można podejrzewać wiele młodych dziewczyn ówcześnie żyjących. Poetycko nazwana „Chorobą miłości” budziła strach i ogromny smutek u najbliższych. Problem musiał przybierać na sile, bo wiele wzmianek w ówczesnych kronikach donosiło o tym niepokojącym zjawisku.O tym że anoreksja nie jest chorobą nową, ale dotykała młode dziewczęta i kobiety już od setek lat wiedziałam wcześniej. W średniowieczu pod zasłoną pokutnych głodówek odchodziły z tego świata uświęcone dziewice. W historycznym aspekcie anoreksji zawsze przywołuje postać Klementyny Sobieskiej, wnuczki naszego króla Jana. Źródła podają że jadła mało lub w ogóle, żyjąc praktycznie samą wodą. Umarła z niedożywienia. Wcześniej jednak wydała na świat dwóch synów, i jeden z nich Karol Stuart, odegrał nie małą rolę w historycznych zawieruchach Europy. Mam jednak nadzieję, że pomimo tego że nadal bardzo trudno leczyć tą straszna choroby, wiemy o niej więcej, co pozwala nam uratować choć część młodych istnień.


Nie chce nikogo zniechęcać do tej powieści, bo pewnie nie zasługuje ona na to. Przekonajcie się sami czy „Miłość Peonii” Was porwie, mnie ledwie musnęła swoim skrzydłem, a to za mało.

Na półce czeka następna powieść Lisy See „ Kwiat śniegu i sekretny wachlarz”. Chyba jednak muszę zrobić pauzę, wejść w inne światy by powrócić z nowymi siłami do bohaterów Lisy See.

Autor: Lisa See
Wydawnictwo:Świat Książki
Liczba stron:400
Rok wydania: 2007

piątek, 17 lipca 2009

PRZYPADKOWY MĘŻCZYZNA Philippe Besson


Jeśli poszukujecie prawdziwej recenzji tej książki zapraszam na blog Germini.

To moje 6-ste spotkanie z Bessonem.



„Chciałem wszystko zachować dla siebie, ale czuje, że to niemożliwe, i z całą pewnością jest pan tym, prawdopodobnie jedynym, komu mogę to powiedzieć”

„Pod nieobecność mężczyzn” F. Besson

Znowu Pan czaruje, Panie Besson, wszystkie te słowa których nie można się wyprzeć, poezja prozą. Pan o tym wie.

Ależ pięknie, szczególnie pierwszy raz, zanurzyć się w tym powtórzeniu. To jest jak słuchanie opowieści którego koniec i bohaterów znam ale bajarz za każdym razem dodaje coś nowego, czasami gubi rytm i rym opowiadając ponownie, historię miłości

Mrużę oczy, uśmiecham się, Pan znowu o tym 16-latku co ucieka z domu. Musiał Pan przywołać jego obraz, bo inaczej historia nie byłaby uświęcona. Ma Pan obsesję, wie Pan? Ja kocham jednak tą przypadłość, dzięki niej spotkaliśmy się.

To nic że wszystko znajome, z niecierpliwością przewracam kartki, nie nudzi Pan. Muszę odczytać wszystko co się znajduje pomiędzy gestami, spojrzeniami i ciszą. To nie są zmarnowane, ale słowa poszukiwane.

Prowadzi Pan jakąś dziwną terapię z milionami. Przynosi ukojenie? Jest Pan w tym wszystkim taki niepocieszony ....

Czy zdaje sobie Pan sprawę, że niedługo zostanie Pan ukamienowany? Nie, bynajmniej nie za tą grzeszną miłość, może przez niektórych, ale to nie ten czas. Piszą, że jest Pan wtórny, nic nowego nie daje. Nie będę Pana bronić, tak właśnie jest .Polecą więc kamienie, Pan ciągle opowiada tą samą historię. Zabija Pan tę miłość. Pastwi się nad nią by się przeglądała w cierpieniu i śmierci. Może Pan już to wie? Najpiękniej jej w ostatecznościach, zwyczajność ją rozcieńcza. To dlatego.

- Czy wolałaby Pani gdybym już więcej nic nie napisał

Nie, nie niech Pan nie przerywa...

„Zapewniam go, że zupełnie nie znam tego języka, tak więc może mówić śmiało, bez obawy że go wyśmieję. Prowadzi zatem dalej ten swój dziwny monolog, mówi coraz płynniej, pewniej. Nadstawiam ucha, udając, że wsłuchuje się w cichą muzykę, nie rozumiejąc słów, jakby to była piosenka w obcymi mi języku. A potem słowa zaczynają płynąć wolniej, jakby nabrały uroczystego charakteru. Słowa, które Jack wypowiada, to słowa miłości i jest to dla mnie prawdziwie wstrząsające. Nic nie odpowiadam. Nie mam co odpowiadać, skoro rzekomo nie rozumiem”

„Przypadkowy mężczyzna” F. Besson

środa, 15 lipca 2009

SAGA SIGRUN Elżbieta Cherezińska


Moja historia książki „Sagę Sigrun” odkryłam na blogu be.el. Dziękuje za te słowa, to one pozwoliły mi ją odnaleźć

Rozstaje się z Sigrun z żalem, żalem kończącej się opowieści którą snuła nieśpiesznie. To była pieśń o jej życiu, które zaczynało się i kończyło na miłości. Przeniosła mnie w zielono-granatowe fiordy, w zimne polarne noce i długie letnie dni. Towarzyszyłam Sigrun od momentu kiedy opuszczała dom rodziców by wyjść za mąż i udać się do Nemsen, osady męża. Spoglądałam jej oczami na świat wikingów który ją otaczał, na zwyczaje, legendy i prawa nim rządzące. Próbuje zrozumieć wraz z nią jak powinna postępować żona jarla, jednego z 8 najważniejszych Panów Północy. Gdzie jest miejsce kobiety w tym świecie mężczyzn, jaką ma rolę do wypełnienia. I co los jej przeznaczył.

Życie Wikingów było naznaczone walką, wyprawami morskimi, długą nieobecnością w domu. Życie Sigrun to przypływy i odpływy związane z tym odwiecznym rytmem. Przypływami są powroty jej ukochanego męża Regina. Falami pożądania które oblewają obojga. Poczuciem bezpieczeństwa które daje obecność mężczyzny u boku, oglądanie nieznanych krain jego oczami. Dzieleniem się troskami dnia codziennego, z tym z którym połączył ją los. Odpływami, jego wielomiesięczne nieobecności, naznaczone nieustającymi tęsknotą i obawą o niego. To są te wszystkie chwile, gdy to ona staje się najważniejsze w Nemsem, cały trud zarządzania domem i ziemiami spada na jej barki. Choć serce się buntuje przed takim porządkiem rzeczy, rozum podpowiada że taki los spotyka wszystkie kobiety żyjące w tych zimnych krainach bez względu na status społeczny. To jest cena którą płacą za trwanie przy boku odważnych, dumnych i nieugiętych mężczyzn .Wojów dla których największym honorem jest śmierć uświęcona w walce.



Elżbieta Cherezińska zasługuje na wielkie uznanie. Stworzyła nie tylko powieść napisaną pięknym językiem z barwnymi postaciami, ale przeniosła czytelnika w świat średniowiecznej Norwegii kreśląc z pietyzmem wszystkie aspekty historyczne, kulturowe i religijne. Ten trud w przygotowanie tła dla swoich bohaterów opłacił się, otrzymaliśmy obraz pełny. Pomimo dzielących nas tysiąca lat, tak dla nas bliski.Jest on na tyle realny że z łatwością, możemy identyfikować się z radościami i obawami Sigrun. Tęsknota, lęk o najbliższych, zazdrość, poczucie osamotnienia, ból utraty tych których kochamy. To wszystko trwa, nic się nie zmienia, tylko scenografia wokół nas jest wymieniana.

Polecam tę książkę wszystkim którzy kochające zimny skandynawskie klimaty, wszystkim których pociąga średniowiecze, wszystkim których interesuje starcie się Bogów, tych starych którzy byli czczeni od wieków i tego nowego który przybywa do brzegów Norwegii u progu nowego tysiąclecia. To także źródło wiedzy na temat Wikingów praw i zwyczajów które nimi kierowały, ich historycznych uwarunkowań. To przede wszystkim książka dla wszystkich którzy chcą posłuchać sagi o pięknej, dumnej, zahartowanej przez życie kobiecie. Sigrun córce Apalvadra, żonie Regina, matce Bjorna i Gudrunn.

Mam nadzieje że moje rozstanie z Sigrun oraz jej rodziną nie będzie zbyt długie. W przygotowaniu następna część cyklu tworzonego przez Elżbietę Cherezińską „Północna Droga”. Jej tytuł brzmi „Ja jestem Halderd”.

Autor: Elżbieta Cherezińska
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Liczba stron:406
Rok wydania:2009

czwartek, 9 lipca 2009

KRÓL Z ŻELAZA Maurice Druon

Ten cykl „ Królowie Przeklęci” nęcił mnie już od dawna. Uwielbiam średniowiecze i wszelkie informacje na jego temat. Książki Druona są zawsze wymieniane jako obowiązkowe w edukacji o tamtym okresie. Cykl siedmiu powieści obejmuje lata 1314-1342. Traf graniczący z cudem pozwolił mi w mojej bibliotece zdobyć pierwszy tom, który nosi tytuł „Król z żelaza”

Tytułowy król to Filip IV Piękny, który rządził Francją przeszło 29 lat. Jego silna ręka pozwoliła umocnić kraj , wzrosło także znaczenie tego państwa w sprawach kościoła, tak istotnych w tamtym okresie. Powieść Druona przybliża nam otoczenie oraz rodzinę króla, u schyłku jego życia. Wydaje się że wszystko toczy się zgodnie z wolą władcy, Francja jest silna, Templariusze zostali zniszczeni a ich dobra przejęte, ma trzech synów gwarantujących ciągłość dynastii. Jego córka Izabela jest królową Anglii. Wielki mistrz templariuszy po długoletnim więzieniu zostaje stracony. W godzinę śmierci przeklina swoich katów: papieża i rodzinę królewską. Od tego momentu wielkie mocarstwo zaczyna się chwiać w posadach. Dwór dotykają intrygi i spiski. Wybucha skandal, dwie synowe króla. Małgorzata i Blanka, zostają oskarżone o cudzołóstwo, trzecia z nich Joanna o współudział. Miesiąc po męczeńskiej śmierci wielkiego mistrza żegna się z życiem papież Klemens, dwa miesiące potem kat Nogaret. Strach zagląda do serca króla, zaczyna z trwogą spoglądać na dzieło swojego życia i zadaje sobie pytanie czy klątwa kładzie się cieniem także na jego rodzinę.


Druonowi udała się dość trudna sztuka, wypełnić w sposób interesujący luki historyczne których oficjalne dokumenty nam nie dostarczają. Nie jest to może powieść najwyższym lotów, lecz w przystępny sposób podana lekcja historii. Postacie są jednopłaszczyznowe, tak by u czytelnika nie budziły wątpliwości ich poczynania. To książka dla wszystkich którzy chcą pogłębić swoją wiedzę obejmujący okres rządów Kapetyngów, niekoniecznie ślęcząc nad datami i suchymi faktami. Za powieść daje ledwie 3 gwiazdki ale za przekaz historyczny dodaje jeszcze jedną.

Z radością odkryłam ,że córka Filipa Pięknego, Izabela była tą królową która wspierała Williama Walleca w jego walce. Zawsze miło odnaleźć jakieś powiązania szkockie. Chodź sama Izabela jest raczej surowo oceniona przez historię a w „Królu z Żelaza” jawi nam się jako główna inicjatorka skazania swoich szwagierek. Może sobie filmowo tę postać przypominacie? W filmie „Braveheart” grała ją Sophie Marceau

Z zainteresowaniem będę śledzić dalsze losy "Królów Przeklętych" o czym na pewno tutaj doniosę.

Autor: Maurice Druon
Wydawnictwo:Muza S.a
Liczba stron:312
Rok wydania:2001

środa, 8 lipca 2009

DOM NAD ROZLEWISKIEM Małgorzata Kalicińska


Moja historia książki Lubię mieć własne zdanie i to było głównym motorem sięgnięcia po ten tytuł. Zewsząd zalewały mnie radosne opinie; świetna powieść, doskonała książka, nie mogłam się oderwać, zaliczone nieprzespane noce. To słyszałam z ust moich koleżanek i znajomych mojej mamy. Skoro tylu osobom się podoba, trzeba przeczytać. Byłam jednak asertywna i czekałam na okazję, pieniędzy nie chciałam na nią stawiać. I chwała mi za to intuicja mnie nie zawiodła, szkoda by mi było wyrzuconego grosza. Na szczęście koleżanka z wypiekami na twarzy wcisnęła mi „Dom nad Rozlewiskiem” – z tajemniczym "Jest po prostu świetna”. Zaczęłam czytać


I czytałam o Gosi, która ma dobrze płatną ale frustrującą pracę w agencji reklamowej. A tysiące kobiet musi się zadowolić frustrującą i źle płatną pracą, więc jakoś nie zaczęłam współczuć. Tak samo nad utyskiwaniami pt. jaka jestem stara i zapewne z tego powodu mnie wyrzucą. Gosia jednak pragnie coś zmienić w swoim życiu, przede wszystkim męża i otoczenie. Córka Marysia jest idealna więc zostaje ale tak na wyciągnięcie ręki żeby nie przeszkadzała. Gosia wyrusza do swojej mamy, z którą właściwie nie miała kontaktu przez 30 lat. Mama mieszka w bardzo urokliwym miejscu na Mazurach. Z miejsca kobiety przypadają sobie do serca, nie ma żadnych zadr, żadnych pretensji nawarstwionych przez dziesięciolecia. Gosia się zadamawia wrasta w to inne środowisko. Mąż usuwa się w bok, po to by zwolnić miejsca nowemu, ten się pojawia a nawet kilku. Pojawiają się także pomysły jak „zniszczyć” to urokliwe miejsce, czyli Gosia buduje pensjonat plus rozlewisko przekształca w kąpielisko. Wszystko z małymi potknięciami idzie jak po maśle, nawet teściowa umiera w odpowiednim czasie by marzenia o Pensjonacie otrzymały solidny zastrzyk finansowy. Wszyscy się kochają, jeśli nawet nie ma na to szans to natychmiast się zaprzyjaźniają. W tym momencie cukieriady już miałam dość, brnęłam jednak do końca z nadzieją że może coś położy rysę na tym idealnym obrazku. Rysa się pojawiła to prawda- czyli problemy z lubym ale tak jakoś nie do końca mnie one obeszły.


Przepraszam za ten sarkastyczny ton, ale to właśnie była powieść z cyklu jak polskie kobiety mogą szaleć za niczym. Bo niewiele ta powieść ma do zaoferowania. Poza przepisami na kilka potraw. Jeśli jednak ktoś lubi naiwną bajeczkę osadzoną w prawie polskich realiach, z niewyszukanym językiem i kiepską fabułą, to książka dla niego. I niech nie czuje się winny jest w doborowym towarzystwie tysięcy kobiet polskich na tyle zdegustowanych rzeczywistością, że kochają ten pseudo raj. Lekka wakacyjna lektura? Nie dla mnie- ja się okrutnie męczyłam. Czuje się jednak jakoś nieswojo, że nie umiem wejść w ten główny nurt zachwytów, zwracam uwagę na straszny warsztat autorki i razi mnie naiwność i prostota tej powieści. Jakaś dziwna jestem...

środa, 10 czerwca 2009

"Pachnidło" Patrick Süskind


„Zapach bywa niekiedy daleko bardziej przekonywujący niż słowo, błysk oczu, odczucia i wola”

Słowa którymi obdarował mnie Süskind, w swojej powieści, były na tyle przekonywujące, że zanurzyłam się w świecie aromatów. W świecie zapachów XVIII-wiecznego Paryża, tych pięknych i brzydkich, niesamowitych wonności oraz odoru ówczesnego miasta. Przewodnikiem po ówczesnych aromatach jest Jan Babtista Grenouille, człowiek który posiadał węch absolutny. Od dnia narodzin sierota, od wczesnego dzieciństwa ciężko pracujący by przeżyć, tak naprawdę żyjący w swym wewnętrznym świecie zapachów. Czepiał się życia tym jednym zmysłem, i on też zastępował mu wszystkie pozostałe doznania. Nieakceptowany, niekochany, niezrozumiany, wykorzystywany jako tania siła robocza, cierpliwie czekał aż los przyniesie odmianę i objawi potęgę jego geniuszu. Szansą okazało się spotkanie z mistrzem sztuki perfumeryjnej Guseppe Baldinim. Po spektakularnej prezentacji swych umiejętności, młody Grenoille zostaje czeladnikiem mistrza i rozpoczyna naukę fachu perfumeryjnego. Staje się głównym sprawcą ogromnego sukcesu podupadającej wcześniej firmy Baldiniego. Jego niesamowite umiejętności mistrz utrzymuje w tajemnicy, zresztą Jana Babtistę nie interesuje rozgłos i sława. Pracownia mistrza daje mu szansę nauki i eksperymentowania z nowymi formułami, poszukiwań w świecie zapachów dostępnych i rozpoznawalnych tylko dla niego. Tutaj także w nastoletnim umyśle geniusza rodzi się zamysł stworzenia pachnidła wyjątkowego które miałoby wpływ na całą ludzkość. Na ingrediencję tego pachnidła składa się między innymi dziewiczy zapach wyjątkowo pięknych dziewcząt.

Czy pachnidło powstanie? Czy rzeczywiście będzie tak niesamowite jak wyobrażał sobie Grenouille? Przeczytajcie sami.


Patrick Süskind przez całą powieść nie daje czytelnikowi zapomnieć że mamy do czynienia z „potworem”, jakimś wynaturzeniem ewolucyjnym któremu bliżej do zwierząt niż do współodczuwających istot. Porównuje bardzo często Grenouilla do kleszcza, który jest cierpliwy ale ma jeden cel, zaspokojenie swoich potrzeb i pragnień. Może brak odpowiedniego wychowania, trudne dzieciństwo a może nadmiernie rozwinięty jeden ze zmysłów tworzy człowieka bez zasad ogólnie akceptowalnych, nie umiejącego się odnaleźć w społeczeństwie.

Jeśli ktoś oczekuje że „Pachnidło” to klasyczny kryminał, zawiedzie się. Będą także rozczarowani czytelnicy których pociąga wartka akcja, szczegółowe opisy makabrycznych zbrodni, to nie jest także klasyczny horror.


To powieść o alchemii mordercy, wędrówce w głąb siebie, potrzebie akceptacji niezależnej od systemu wartości, samotności i niezrozumieniu geniusza w jego poszukiwaniach, nienawiści do ludzi. To także opowieść o tym że zostaliśmy zdegradowani na wielu poziomach do odpowiedzi na pewne bodźce zapachowe bez świadomości że to właśnie one kierują naszymi reakcjami. O tym także jest ta książka.


Polecam wszystkim, którzy zechcą sięgnąć po tą bestsellerową powieść, obejrzenie filmu. Ja w pierwszej kolejności przeczytałam książkę i tego samego dnia obejrzałam ekranizację. Słyszałam i czytałam o tym, że część osób nie znających książki jest znudzonych oglądaniem „Pachnidła”. Tak więc polecam zachowanie kolejności.

Pomimo że dobrze pamiętałam treść książki, film mnie nie nudził, dostarczył za to wielu tym razem wizualnych przeżyć. Ta adaptacja o ogromnym budżecie z przepiękną starannością oddała realia epoki. Nie zawiodłam się także na grze aktorskiej. Brakowało mi jedynie wątku markiza de la Taillade-Espinasse, komicznej postaci która pojawiła się w życiu Jana Babtista. Rozumiem jednak że ekranizacja rządzi się swoimi prawami i ten wątek zaburzył by mroczną atmosferę filmu.


Szczególne wrażenie wywarła na mnie strona muzyczna filmu, jest niesamowitym uzupełnieniem obrazu malującego ulotne zapachy. Sztuka tworzenia aromatów odwołuje się do muzycznych kompozycji, jedne i drugie przenikają się i doskonale się uzupełniają.

Autor: Patrick Süskind
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron:256
Rok wydania:2005

wtorek, 14 kwietnia 2009

SZKLANY ZAMEK Jeannette Walls


Moja historia książki: Porwałam ją (pożyczyłam) podczas śniadania świątecznego od mojej rodzinki.


„Życie z waszym ojcem nigdy nie było nudne”- podsumowała matka Jeannette Walls na przyjęciu z okazji Dnia Dziękczynienia. Tego jednego rodzicom autorki nie można było odmówić, stworzyli taki dom swoim dzieciom, że nudą nigdy nie wiało. Dzieciństwo Jaennette i jej trójki rodzeństwa przypadła na przełom lat 60 i 70-tych. Ekstrawaganccy rodzice żyli według hipisowskich reguł. Przytłaczało ich wszystko co było uporządkowane i zorganizowane. W imię wolności przemierzali wraz z dziećmi ogromne obszary Stanów Zjednoczonych. Było wesoło, było kolorowo i barwnie, ale też biednie, głodno i strasznie. Prawie zawsze decyzja o zmianie miejsca zamieszkania była podyktowana ucieczką przed wierzycielami niż rzeczywistą chęcią zmian horyzontów na inne. Każda sytuacja, nawet ta najbardziej bolesna dla dzieci, miała w ustach matki czy ojca cudowne wytłumaczenie. Zasadą którą mali Wallesowie szybko sobie wpoili była samodzielność. Matka całe dnie pochłonięta artystycznymi wizjami nie miała czasu się nimi zajmować, ojciec pod pretekstem poszukiwań pracy, przemierzał pobliskie puby.

Autorka w bardzo ciepły sposób opisuje relacje ze swoim rodzeństwem i rodzicami, chwile gdy ojciec nauczył ją marzyć i pozwolił by czuła się wyjątkowa .Porządkuje świat swojego dzieciństwa, mierzy się ze swoimi, często niewesołymi, wspomnieniami; braku odpowiedzialności ze strony rodziców, dla których życie w zgodzie z samym sobą było warte wielu poświęceń, także tych ponoszonych przez dzieci.

Z całą pewnością autorce udała się zmiana perspektywy z której przygląda się i ocenia swoich bliskich. Jest ona zmienna na przestrzeni kilkunastu lat, dojrzewa wraz Jaennette. Pomimo obrazu skomplikowanych wzajemnych stosunków, przesłanie książki brzmi- to w rodzinie jest siła.

Bardzo udany pojedynek z przeszłością.

Autor: Jeannette Walls
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron:336
Rok wydania:2006

piątek, 10 kwietnia 2009

Niepokoje wychowanka Törlessa Robert Musil


Moja historia książki: Jest krótka; wypatrzyłam ją na podaju, nic wcześniej nie słyszałam o książce i autorze.Zaitrygował mnie tytuł.



Gdybym napisała że tytułowe niepokoje ograniczają się do udręk i cierpienia wywołanego okresem dojrzewania, bardzo bym spłyciła tę książkę. Faktem jest jednak to, że samoświadomość i odkrywanie swej osoby, seksualności czy niejednoznaczności moralnych wyborów to główne idee tej powieści

Törlessa poznajemy w szkole dla kadetów, gdzieś na terenie Austro-Węgier. Jego wiek jest zagadką , można jednak przypuszczać że oscyluje pomiędzy 14 a 17 rokiem życia. Wiemy że przebywa w szkole już od jakiegoś czasu, wspomina bowiem trudny okres przystosowawczy, związany z ogromnym przywiązaniem do rodziców mieszkających w dość dużym oddaleniu. To przeszłość, teraźniejszość tworzą dwaj koledzy: Beineberg i Reiting, obydwaj o bardzo silnej osobowości. To oni manipulują klasą i otoczeniem i choć Törless ma świadomość tego, nie specjalnie ich lubi, mimo to towarzyszy im w tych poczynaniach.

Odkrycie Reitingera, że jeden z wychowanków nazwiskiem Basini, kradnie pieniądze pozostałym uczniom, staje się początkiem niepokojących wydarzeń. Złodziej nie zostaje wydany władzom szkoły lecz pada pomysł by ukarać go we własnym gronie. Rozpoczyna się proces fizycznego i psychicznego dręczenia Basiniego, którego strach przed usunięciem ze szkoły jest silniejszy niż chęć wyzwolenia się spod ucisku trzech kolegów.

Törless początkowo przeciwny wymierzaniu kary w ten sposób, z naukową wprost fascynacją analizuje poczynania: ofiary, katów oraz siebie samego. Wrażliwość którą jest obdarzony pozwala mu na postrzeganie wszystkiego w dwóch płaszczyznach: rzeczywistej i przefiltrowanej przez jego własną filozofię. Dzięki czemu w pogoni za nowymi silnymi doznaniami, nie czuje zbytniej winy w stosunku do swego kolegi. Postrzega się nawet jako osoba która chce mu pomóc.

Przyznaje że nie zawsze udawało mi się podążać za ideą, którą forsował autor. Długie wielostronicowe rozważania natury filozoficznej czasami traciły dla mnie sens. Lektura wymaga dużego skupienia, lecz jest to wynagrodzone odkrywaniem pięknych zdań i myśli natury uniwersalnej oraz zanurzeniem się w ogromnym ładunku emocji.

Oprócz rozterek nastolatka, Robert Musil podarował nam analizę nacisku jaka ma miejsce w zamkniętych społecznościach, skomplikowane mechanizmy rządzące oprawcami i prześladowanymi. Ta debiutancka powieść jest także swoistą autopsją zdarzeń, których uczestnikiem był młody wówczas autor. 26 –latek dokonuje rozrachunku z sobą samym sprzed kilku lat. Nie lada odwagą trzeba było się wykazać by stworzyć powieść sięgającą korzeni swej duchowej własności. I za to wielki plus dla Musil’ego.

Ekranizacja „Niepokoi wychowanka Törlessa” powstała w 1965 roku, to debiut Volkera Schlöndorffa. Jestem ogromnie ciekawa jak poradzono sobie z adaptacją tej książki, która jest ciągiem długich rozważań głównego bohatera.


Autor: Robert Musil
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Seria: Koliber
Liczba stron:247
Rok wydania: 1980

sobota, 4 kwietnia 2009

LUCY CROWN Irwin Shaw


Moja Historia Książki: Koleżanka z bloku, taka ze wspólnych spacerów z psem, rozmów o życiu, niezbyt głębokich ale dotykających czasami, stwierdziła że to książka dla mnie. I wyjęła z rzędu wielu pozycji „Lucy Crown”. Jeszcze przez chwilę dumała nad kilkoma tytułami „ to może być za ciężkie” mruczała Nie słyszała moich cichych stęknięć, że czytałam niektóre z tych trudnych, a nawet kilka jak najbardziej mi się podobało. Ja widocznie zasługiwałam na „Lucy Crown” i przytargałam ją do domu.


Pewnego lata, tuż po Wielkim Kryzysie, w domku nad jeziorem Lucy wraz z mężem i synem Tonym spędzają wakacje. Jest to okres rekonwalescencji chłopca po niedawno przebytej chorobie. Troskliwi rodzice poświęcają cały swój wolny czas jedynakowi. Mąż Lucy, z powodu obowiązków służbowych, zostawia swą rodzinę na kilka tygodni samą. Wcześniej zatrudnia Jeffa, korepetytora dla Toniego. Jeff szybko wyznaje, że jest zafascynowany Lucy, która ze śmiechem i ironią odpiera zaloty o 15 lat młodszego młodzieńca. Lato roku 1937 to tygodnie pozbywania się złudzeń.

Lucy opuszcza niewinność, dojrzewa do walki i samodzielności, staje się inną żoną i matką. Jeff traci złudzenia i romantyczne wyobrażenia o miłości. Olivier – mąż Lucy utraci zaufanie do żony, a także kontrolę nad nią. Chodź przekonuje się, że życie bez niej jest dla niego niemożliwe. I Tony, który zapłaci za gry dorosłych największą cenę, znienawidzi wszystkich z perspektywy swojego 13-letniego świata. Cały swój późniejszy stosunek do ludzi oprze na emocjach sierpniowych dni.

Akcja toczy się przez wiele lat, poznajemy bohaterów w różnych okresach ich życia, jednak zawsze nad ich relacjami ciążą wspomnienia tamtych wakacji. To właśnie te zdarzenia kształtują ich postawy ,wybory życiowe.

Trzeba przyznać, ze Irwin Shaw doskonale skreślił każdą postać, czasami aż chciałoby się by pozostawił coś niedopowiedzianego, jakąś swobodę interpretacji postaci. Jednak wszystko musi być dosłowne, by każda postawa bohatera była prawidłowo odczytana. Stosunki rodzinne Crown’ów, pisarz obarcza nieprzemijającym poczuciem winy. Duszna atmosfera nie opuszcza kart książki.

Wybory których dokonuje w swoim życiu Lucy Crown, są dla mnie niezrozumiałe. Po pierwszych rozdziałach książki, pomyślałam że jest to kobieta wybudzona z konwenansów Ameryki lat 30-tych, poznająca swoją wartość. Autor jednak szybko wyprowadził mnie z tego złudzenia. Nie trafiła do mnie, także spowiedź jakiej dokonuje 50-letnia Lucy, spoglądając na swoje dotychczasowe życie. Wydała mi się jeszcze bardziej słaba i zagubiona w swoich poczynaniach.

Niewątpliwie, najciekawszą postacią jest Tony, sarkastyczny obserwator rzeczywistości, z piętnem toksycznych rodziców, którego skorupa lekko pęka pod koniec książki.


Napiszę szczerze, że nie jestem fanką obyczajowych powieści. Chodź sam temat przedstawiony jest zgrabnie, dotyka wielu ważnych kwestii, nie jest to pozycja która mną wstrząsnęła lub wprowadziła niepokój pytań. Przebrnęłam jednak bez mąk i zniechęcenia. Zapewne, za jakiś czas, z trudem sobie przypomnę o czym była fabuła, na szczęście zawsze mogę zerknąć w ten wpis.


Autor: Irwin Shaw
Wydawnictwo:Książnica
Seria: KSIĄŻNICA KIESZONKOWA
Liczba stron:342
Rok wydania: 2003