To może na wstępie, zamiast powtarzającej się fabuły, trochę analizy jak to się stało, że ja, właścicielka tego bloga, przeczytałam przygody Bieleckiego, mało tego jeszcze chce mi się coś skrobnąć na ten temat.
Jakieś trzy,albo już może cztery tygodnie temu,odbyłam tematyczną rozmowę z Miriel na temat yaoi fanfików. Trochę czytam, ale wtedy radośnie oznajmiłam, że jedynej rzeczy której nie tykam to drarry, snarry i wszelkie paskudztwa związane z Harrym Potterem. Nie żebym nie trawiła Rowling, a wprost przeciwnie, bardzo lubię to co ta genialna kobieta dała światu. I z szacunku do jej twórczości jakiś taki niesmak we mnie to wzbudzało do tej pory. Echhhh, mój umysł jest już dawno zdegradowany i chyba wciąga wszystko co się nawinie i nie chce mnie przepraszać, a na dodatek jeszcze się perfidnie cieszy, zamiast popaść w autoskruchę.
No ale do końca nie czuje się winna, bo kupuje wszystko co wydaje Kotori. Z tegóż to powodu radośnie zgarnęłam z półki Bieleckiego bez świadomości o czym to dokładanie jest. Lenistwo moje sięgnęło zenitu bo nie zajrzałam na ostrzegawcze napisy na okładce, dla mojego wytłumaczenia małymi literkami były, ani nie popełniłam najmniejszego wysiłku by sobie poczytać co autorka miała do powiedzenia w stronę czytelnika na tylnej okładce.
Inteligencja się jednak w szczątkowej formie we mnie tli i już po kilku stronach doznałam olśnienia, że to coś jednak potterowego. Ponieważ zalała mnie taka nadzwyczajna forma przekazu, której na początku nie ogarnęłam, plus to, że miałam ogromne podejrzenie, że będzie jakoś tak za bardzo nawiązująca fabuła rzuciłam dzieło Aniki w kąt. Przyznaje jednak, że zaśmiałam się kilka razy podczas tych kilku marnych karteczek.Widocznie na przygody Rafaela musiał przyjść odpowiedni czas, bo po dwóch tygodniach wrócił do łask i się okazał najwspanialszym odstresowywaczem na moje nie wesołe przygody ostatnimi czasy.
W krótkich żołnierskich słowach. Fabuła rzeczywiście sięga do pomysłów z Harrego Pottera, ale jest to tak świetnie zrobione i nie jest jakąś tam wierną kopią a tylko bardzo głębokim nawiązaniem, że gładko przełknęłam wszystko czym mnie poczęstowała autorka. No może miałam lekką niestrawność momentami, bo jednak nagromadzenie wypadków i dziwnych przypadków było ogromne i brak normalnej konwersacji pomiędzy bohaterami czasami był lekko nużący. Nie zaciemnia jednak to obrazu, że zgrabnie to wszystko wyszło a przede wszystkim mi wyszło na zdrowie bo się świetnie bawiłam tą historią, historią Rafaela Bieleckiego który wprost z warszawskiej Pragi trafia do Hogpartu. Przeżywa właściwie nieprzerwany szok przez 500 (bez 4 dokładnie) bitych stron tekstu.
To co koniecznie muszę docenić, to wbicie mnie w podłogę formą, której nigdy wcześniej nie zaznałam. Ilość inwektywów, porównań, zgrabnych nawiązań, wymyślnych przekleństw, tudzież pełnych jadów określeń, było iście mistrzowskie. Ponadto, ta wszędzie panosząca się swojskość, polskość i warszawskość nie ma sobie równych i nikt z obcym językiem w gębie z pewnością by tego nie zrozumiał, jak pięknie nam to autorka ujęła. Jestem dumna bo dzieło to jest ewidentnie przeznaczone wyłącznie na polski rynek, co mnie osobiście jakoś tak łechcze w dumę narodową.
Piszę teraz opowiadanie, które wydawało mi się śmieszne, wydawało mi się dopóki nie ogarnęłam Bieleckiego, który nie dość, że naprawdę zaskakuje, przy czym nie łamiąc żadnych potterowych i yaoiwcowych schematów, to wprowadza człowieka w tak doskonały humor, fundując mu salwy śmiechu podczas czytania, tudzież banana na twarzy przez trzy czwarte książki, że naprawdę pełen szacun.
Nie zawiodłam się na Kotori, oni naprawdę robią kawał dobrej roboty na rynku polskim, dlatego nie zmieniam zdania i kupuje wszystko co sobie zamarzą i wydadzą. I tak na marginesie udało mi się na szczęście doczytać, że to dopiero pierwsza część przygód Bieleckiego,czekam więc na tą następną czy tam następne, bo tego też nie sprawdziłam, ale ile by nie było pewnie i tak kupię.