środa, 8 lipca 2009

DOM NAD ROZLEWISKIEM Małgorzata Kalicińska


Moja historia książki Lubię mieć własne zdanie i to było głównym motorem sięgnięcia po ten tytuł. Zewsząd zalewały mnie radosne opinie; świetna powieść, doskonała książka, nie mogłam się oderwać, zaliczone nieprzespane noce. To słyszałam z ust moich koleżanek i znajomych mojej mamy. Skoro tylu osobom się podoba, trzeba przeczytać. Byłam jednak asertywna i czekałam na okazję, pieniędzy nie chciałam na nią stawiać. I chwała mi za to intuicja mnie nie zawiodła, szkoda by mi było wyrzuconego grosza. Na szczęście koleżanka z wypiekami na twarzy wcisnęła mi „Dom nad Rozlewiskiem” – z tajemniczym "Jest po prostu świetna”. Zaczęłam czytać


I czytałam o Gosi, która ma dobrze płatną ale frustrującą pracę w agencji reklamowej. A tysiące kobiet musi się zadowolić frustrującą i źle płatną pracą, więc jakoś nie zaczęłam współczuć. Tak samo nad utyskiwaniami pt. jaka jestem stara i zapewne z tego powodu mnie wyrzucą. Gosia jednak pragnie coś zmienić w swoim życiu, przede wszystkim męża i otoczenie. Córka Marysia jest idealna więc zostaje ale tak na wyciągnięcie ręki żeby nie przeszkadzała. Gosia wyrusza do swojej mamy, z którą właściwie nie miała kontaktu przez 30 lat. Mama mieszka w bardzo urokliwym miejscu na Mazurach. Z miejsca kobiety przypadają sobie do serca, nie ma żadnych zadr, żadnych pretensji nawarstwionych przez dziesięciolecia. Gosia się zadamawia wrasta w to inne środowisko. Mąż usuwa się w bok, po to by zwolnić miejsca nowemu, ten się pojawia a nawet kilku. Pojawiają się także pomysły jak „zniszczyć” to urokliwe miejsce, czyli Gosia buduje pensjonat plus rozlewisko przekształca w kąpielisko. Wszystko z małymi potknięciami idzie jak po maśle, nawet teściowa umiera w odpowiednim czasie by marzenia o Pensjonacie otrzymały solidny zastrzyk finansowy. Wszyscy się kochają, jeśli nawet nie ma na to szans to natychmiast się zaprzyjaźniają. W tym momencie cukieriady już miałam dość, brnęłam jednak do końca z nadzieją że może coś położy rysę na tym idealnym obrazku. Rysa się pojawiła to prawda- czyli problemy z lubym ale tak jakoś nie do końca mnie one obeszły.


Przepraszam za ten sarkastyczny ton, ale to właśnie była powieść z cyklu jak polskie kobiety mogą szaleć za niczym. Bo niewiele ta powieść ma do zaoferowania. Poza przepisami na kilka potraw. Jeśli jednak ktoś lubi naiwną bajeczkę osadzoną w prawie polskich realiach, z niewyszukanym językiem i kiepską fabułą, to książka dla niego. I niech nie czuje się winny jest w doborowym towarzystwie tysięcy kobiet polskich na tyle zdegustowanych rzeczywistością, że kochają ten pseudo raj. Lekka wakacyjna lektura? Nie dla mnie- ja się okrutnie męczyłam. Czuje się jednak jakoś nieswojo, że nie umiem wejść w ten główny nurt zachwytów, zwracam uwagę na straszny warsztat autorki i razi mnie naiwność i prostota tej powieści. Jakaś dziwna jestem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz