sobota, 10 sierpnia 2013

Bad Romance (Hua Wei Mei)



Ten film to zaskoczenie, niezwykła miła niespodzianka, odkrycie, które z pewnością na długo zapamiętam. Nie miałam żadnych oczekiwań i może dlatego tak bardzo jestem zadowolona, że obejrzałam ten film. Oczywiście znalezisko po kluczu queerowym, a raczej po linkach z youtuba. Myliłby się ktoś, kto chciałby spłycić ten obraz do historii spod znaku LGBT, bo pomimo kluczowych wątków w tych obszarach, opowiada on o rzeczach uniwersalnych, a nie tych bezpośrednio związanych z orientacją.

Mamy więc dramat w trzech aktach. Wszystkie trzy jednak rozgrywają się jednocześnie, istnieją nici, pewne subtelne powiązania, które pozwalają prawie niezauważalnie splatać się tym trzem wątkom.

Xiao jest kobietą, która żyje w oczekiwaniu na tą jedną prawdziwą miłość. Poprzedni związek ją zawiódł, a całe swoje uczucie przerzuciła na syna, który pomimo tego, że istnieje tak naprawdę nie zajmuje jej całego świata. Niezwykle elegancka, delikatna i pełna kobiecego uroku jest z pewnością obiektem pożądania wielu mężczyzn. Chce jednak być ostrożna, nie popełnić żadnego błędu spotykając się z nimi. Dlatego z pewną rezerwą podchodzi do propozycji obiadu z kuzynem swojej znajomej, on jednak okazuje się mistrzem uwodzenia Xiao. Jego subtelne zaloty w niezwykle eleganckim stylu, oczarowują młodą kobietę.Romans wydaje się być tym co jest w stanie wypełnić puste życie Xiao.
Bei Si spotyka po dwóch latach, kogoś kto potrafił w jeden wieczór zawrócić mu całkowicie w głowie. Liu Cong w przeszłości, znika bez słowa, tym razem jednak to on podejmuje inicjatywę by odnowić, dawną przelotną znajomość. Bei Si jest targany sprzecznymi emocjami, z jednej strony jest szczęśliwy, że pojawił się ten na którym mu naprawdę zależy, z drugiej widzi, że za Liu Cong ciągną się sprawy niezamkniętego związku. Kiedy jednak ten staje z walizką w jego drzwiach, właściwie o nic nie pyta przyjmuje go pod swój dach. Jego nowy współlokator utrzymuje jednak nieustającą rezerwę, znika wieczorami i bardzo pilnuje swojej prywatności. Dla zakochanego w nim Bei Si kilka przypadkowych wskazówek jest tak naprawdę dowodem na to, że nie może liczyć na poważny związek, raczej jego mieszkanie stało się jedynie hotelem.

Francois, Loulou i Yasmine spotykają się na konwersacjach z języka francuskiego. Postanawiają poznać się także bliżej, poza zajęciami. Dwie kobiety, Loulou i Yasmine bardzo szybko ulegają wzajemnej fascynacji. Gdzieś z boku jednak ciągle jest Francois, który wyraźnie jest zainteresowany Yasmine. Wzajemne relacje dziewczyn zaczynają go denerwować i pewnego wieczoru uwodzi Loulou jednocześnie dając jej jasno do zrozumienia, żeby zostawiła w spokoju Yasmine.
Pisząc o tych trzech wątkach, myślę sobie banały, a raczej nic nowego, ale w przypadku tego filmu jest coś co go wyróżnia. To sposób w jaki prowadzone są te historie, sposób w jaki mówi się, słucha i patrzy na miłość. Minimum dialogów, maksimum doznań wizualnych i dźwiękowych. Estetyka obrazu naprawdę najlepszej próby, muzyka doskonała, po prostu idealnie pasująca do atmosfery tego filmu. A klimat niezwykły,człowiek ma wrażenie,że historia nie toczy się w zatłoczonym Pekinie a gdzieś na prowincji francuskiego miasteczka. Bo Francja i jej estetyka wzbogacona o kulturę chińską odgrywa zdecydowanie bardzo ważną rolę w tej historii. Cieszę się jednak, że nie jest to film zachodni bo zapewne by zaprzepaszczono to co najważniejsze -emocje, tutaj ich nie zabrakło, za przepiękną fasadą z obrazu, kryje się tak wiele uczuć; miłość, zazdrość, fascynacja, pożądanie, tęsknota, samotność. To wszystko dotyka siódemkę głównych bohaterów, są uwikłani w swoje oczekiwania, których spełnienie właściwie jest niemożliwe. Życie daje raczej gorzką lekcję miłości niż zakończenie z happy endem. Film jednak nie stawia jednoznacznych odpowiedzi, reżyser i scenarzysta i odtwórca roli Francois w jednej osobie, Francois Cheng, pozostawia widza raczej z wieloma pytaniami, dotyczącymi za równo samej fabuły jak i istoty uczuć, które targają głównymi bohaterami.


Może całość nie zrobiłaby na mnie aż takiego wrażenia gdyby nie jeden z aktorów, który przykuł całkowicie moją uwagę. Will Bay grający nieszczęśliwie zakochanego Bei Si to niezaprzeczalnie gwiazda tego filmu. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam, że był to jego debiut. Podziwiam więc mistrzostwo w sferze gry aktorskiej. Nie mogłam wzroku od niego oderwać, nie tylko jego przystojność miała znaczenie, ale było coś w tym jak prowadził tą postać, co mnie wzruszało, co pozwoliło na to by całkowicie uwierzyć w cierpienie i zagubienie jego bohatera.

Dla mnie osobiście mistrzowskie dzieło, z widoczną, lecz mi nie przeszkadzającą manierą naśladowania wybitnych ludzi kina zachodniego. Symboliką, która momentami jest odrobinę przesadzona i zbyt natarczywa, ale bynajmniej nie męcząca. I jeśli ktoś chce ten film upchnąć pod sztandarem jedynie LGBT, to będzie to niezwykle wąskie spojrzenie na ten obraz. To była próba uchwycenia tego co ulotne, oniryczne, co dotyka każdego człowieka, ale tutaj mamy wszystko w bardzo poetycki sposób podane. I taka stylistyka bardzo do mnie trafia. No ale ja czasami jestem dziwna, dlatego daje tak dużo punktów.

Moja ocena 9,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz