niedziela, 22 lipca 2012

M.Butterfly



Obejrzałam ten film z polecenia mojej mamy. Słowa "to w Twoich klimatach" były wystarczającą zachętą. Nie chce zagłębiać się co dokładnie moja rodzicielka miała na myśli, bo mogę naprawdę dojść do niebezpiecznych wniosków. Tak czy inaczej, pierwszy raz od dłuższego czasu sięgnęłam po zachodni film. A mam z ich oglądaniem coraz większy problem.

Wybaczcie ale od kilku dni się głowię jak opisać fabułę by nie zdradzić istoty a zarazem, przekazać te kilka zdań które nasunęły mi się po jego obejrzeniu. Umówmy się tak że zaznaczę w którym miejscu rozpocznę niebezpieczne spamowanie, nie dla tych którzy naprawdę chcą ten seans przeżyć zgodnie z intencją twórców.

Człowiek w obcym państwie w nieznanej kulturze naprawdę może się zagubić. Z jednej strony wszystko wydaje mu się tajemnicze i urzekające z drugiej niebezpieczne i niezrozumiałe. Rene Gallimard jest francuskim dyplomatą, którego los rzucił do Chin. W okresie kiedy rewolucja kulturalna szalała w najlepsze, groźba następnej wojny nieustająco wisiała na włosku, a jednym z nielicznych mocarstw które miały swoje placówki dyplomatyczne w państwie środka, była właśnie Francja. Rene na jednym z oficjalnych przyjęć podziwia wykonanie arii z opery Madame Butterflly wykonywaną przez artystkę opery chińskiej. Udaje mu się zamienić kilka słów z słynna divą, która z miejsca wywraca jego światopogląd na temat tego jaki stosunek do tej opery mają Azjaci. Zaprasza go by odwiedził operę chińską, poznał prawdziwe kulturowe dziedzictwo wschodu. On już jest zafascynowany słowami, gestami i wszystkimi tymi przemilczeniami jakimi został obdarzony przez artystkę. Oczywiście rusza na spektakl, jest jedynym białym na widowni ale to kompletnie nie ma znaczenia. Bo aura plus tajemnicza Song Liling już go skutecznie uwiodły.


Biedaczek nie zdaje sobie sprawę, że właśnie wpadł w potrzask. On żonaty mężczyzna wdaje się w romans z Azjatką. On awansujący coraz wyżej dyplomata jest tak naprawdę tylko narzędziem w rękach Chińskiej Partii Ludowej, której szpiegiem jest Song Liling. Rene tego nie widzi,a skromna, potulna, cicha, ale niezwykle elokwentna diva operowa zawładnęła jego zmysłami. Jest ślepy na tyle rzeczy, bo orientalny romans staje się tak naprawdę ziszczeniem jego marzeń, kobiety zachodu go męczą. A Chinka utrzymuje jego zainteresowanie, podsycone informacją że spodziewają się dziecka. Ona znika na kilka miesięcy, by powrócić w odpowiednim czasie z "dostarczonym" przez Partię podstawionym dzieckiem. Jednak Song Liling twierdzi że jest nieustająco pod kontrolą władz i muszą się rozstać. I tak ich kontakt się urywa na długie lata.


Spamowanie jak blogowanie, lekko łatwo i przyjemnie Wszystko co poniżej nie dla tych co nie lubią wiedzieć jak film się kończy.


Już sama treść filmu opisanego do tego miejsca wydaje się być ciekawa. Ale jak się domyślacie nie sięgnęłabym raczej po film szpiegowski, gdyby w tym filmie nie było tego czegoś w postaci zaskoczenia na którym miała się opierać cała fabuła. Widz od pierwszej klatki tego filmu jest poinformowany, że historia miała rzeczywiście miejsce. Nikt jednak by nie pisał sztuki (bo takowa powstała i cieszy się niesłabnącą popularnością) i nie kręcił filmu na podstawie tych wydarzeń gdyby to była kolejna historia o szpiegach. To jest opowieść o tym jak skutecznie można człowieka zachodu omamić. Song Liling tak naprawdę był mężczyzną a jego techniki uwodzenia jak widać były perfekcyjne. Był doskonały w tym co robił. A ignorancja i brak wiedzy na temat kultury kraju w którym przyszło funkcjonować Rene, zemściły się na nim. Pękło jego idylliczne wyobrażenie o romansie doskonałym, został oszukany, wykorzystany i poniżony, stał się także zdrajcą swego kraju. Prawdziwy bohater tej opowieści był pośmiewiskiem dla całej Francji. Na procesie sądowym ze szczegółami zanalizowano wszystkie wydarzenia a były dyplomata trafił na wiele lat do więzienia.


Ja jednak nie o tym, bo opowiedziałam całą historię. Ja tylko chce napisać, że każdy kto ma choć blade pojęcie o tradycyjnej operze chińskiej czy np. japońskim teatrze kabuki, doskonale wie że tam kobiety nie mają wstępu na scenę. Nie będę się zagłębiać już w bardziej intymne aspekty historycznych zaszłości i tradycji w tym względzie, gdzie kreatorzy ról żeńskich nie rzadko byli obiektem westchnień i pożądania całej rzeszy fanatycznych widzów obu płci. To wszystko prawda, ale naprawdę Song Liling musiał być mistrzem nad mistrzami skoro udało mu się tak długo ukryć swoją płeć. Szczerze dla mnie to trochę niepojęte ale... skoro miało miejsce to zapewne tak było.


Wbrew całej otoczce, niesamowitej emocjonalnej płaszczyźnie, ten film mnie jednak odrobinę rozczarowuje. Wierzę i jestem pewna że Azjaci zrobiliby go lepiej, na poziomie uczuć byliby w stanie z tej historii wyciągnąć jeszcze więcej. Jaremy Irons w roli głównej, jak zwykle świetny, dźwiga ten film. Ja nie miałam żadnych problemów, w przeciwieństwie do głównego bohatera, z rozpoznaniem od pierwszego momentu, że Rene zakochuje się w mężczyźnie. John Lone, który wcielił się w rolę divy operowej, grał naprawdę bardzo ale bardzo dobrze ale był dla mnie za zachodni. Boże naprawdę nie wiem co ja piszę, ale tak czuje. Wiem że "M.Butterffly" był kręcony prawie 20 lat temu ale myślę że teraz znalazło by się mnóstwo aktorów którzy jeszcze lepiej mogliby omamić nie tylko Rene ale także mnie jako widza. Nie do końca moim zdaniem przejrzyście były pokazane wszystkie skomplikowane zależności i motywy bohaterów. Za to bardzo duży nacisk kładziono na analogię z operą Puccciniego. Nieustannie obecny zachodni punkt widzenia, właściwie jednostronna perspektywa człowieka we Wschodnim potrzasku kulturowym i politycznym. Nie będę się czepiać za bardzo, bo historia z pewnością warta poznania i siła w tym filmie tkwi dla mnie w pierwszych słowach "Te zdarzenia są oparte na faktach". Oraz w stwierdzeniu że świat iluzji jaki stworzył Lilang dla Rene, był światem doskonałym z którego ten nigdy tak naprawdę nie chciał się obudzić.
Film o ignorancji "białych diabłów" jak nas ładnie nazywają Chińczycy, zapewne także o tym że duma, przeświadczenie o tym że cokolwiek się kontroluje jest bardzo mylące. A tak naprawdę jest to obraz o tym że stan euforycznej miłość musi się karmić złudzeniami, które należy podtrzymywać, inaczej rzeczywistość może ją nieprzyjemnie zmieść.

Moja ocena 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz