poniedziałek, 27 lutego 2012
The Sword With No Name
Koreańczycy mają ogromną zdolność w przepiękny sposób przedstawiania swojej historii. Jeśli nawet fikcja filmowa jest przerysowana w stosunku do prawdy to przebija z niej patriotyzm i ogromna duma narodowa. Oczywiście jest to zrozumiałe w kraju który jest nieustannie w stanie wojny a każdy obraz tego typu ma działać ku pokrzepieniu serc. Nie wiem czy ten akurat film aż tak mocno te serca pokrzepi, ale z pewnością nie pozostawi obojętnym na piękną i dramatyczną historię miłosną.
Pod koniec XIX w Korea broniła się przed wpływami i dominacją obcych państw. Dodatkowo trwały nieustanne konflikty na tle religijnym. Katolicyzm zdobywał coraz większe rzesze wyznawców, w których dostrzegano zagrożenie dla ustalonego porządku i za swoją wiarę przyszło chrześcijanom często płacić własnym życiem. Taki los spotkał rodzinę Jonathana, który wychowywał się samotnie gdzieś na uboczu społeczeństwa. Wyrzutek bez rodziców, z piętnem obcej wiary. Przyjął nowe imię Mu-Myeong - co znaczy człowiek bez imienia, człowiek bez światła. Miał nie istnieć, funkcjonować trochę jako wiejski głupek, osoba od załatwiania brudnych spraw. Na jego drodze pojawił się jednak ktoś kto całkowicie odmienił jego przeznaczenie.
Min Ja Yeong właśnie przygotowywała się do małżeństwa. Jej pragnieniem było odbyć jeszcze jedną samotną podróż i przed złożeniem ślubów małżeńskich zobaczyć morze. Na swej drodze spotkała Mu-Myeong, który swą łodzią umożliwił jej pokonanie odległości dzielącą ją od morza. Dziewczyna spełniła swoje marzenie, a Mu-Myeong zostaje całkowicie nią oczarowany. Czuł że dzieli ich przepaść. On prosty człowiek a ona dumna arystokratka. Na nieszczęście młodego człowieka, szybko się dowiaduje że to nie jest zwykła młoda panna, ale narzeczona syna obecnie panującego cesarza. Ale w Mu-Myeong rodzi się pragnienie aby służyć i chronić swą miłość. Kiedy dziewczyna wychodzi za mąż zgłasza się do straży przybocznej młodej cesarzowej. Tylko jego odwaga i determinacja oraz gotowość postawienia na szali własnego życia pozwala mu dostąpić zaszczytu wcielenia do gwardii przybocznej.
Od tej pory jego istnienie będzie miało jeden cel- służenie młodej władczyni i chronienie jej życia. Będzie trwał przy jej boku, pomimo zniewag, pomimo cierpienia jakie wywołuje w nim świadomość że jest żoną innego. Cesarzowa Myeongseong, bo takie imię przybrała na czas swego panowania, rzeczywiście żyje w ciągłym zagrożeniu. Jej rodzina jak i ona sama są zwolennikami sojuszu z Rosją i przeciwstawiają się japońskiej dominacji w Korei. Cesarzowa pragnie by jej naród pozostał przy swoich tradycjach, by korzystał rozsądnie z zachodniej kultury. Jest silną kobietą która ma swoje zdanie także w kwestiach politycznych.To czyni z niej wroga dla zwolenników cesarza-ojca który całkowicie ulega japońskim wpływom i zależnościom.
A co z oddanym sługą, który ciągle trwa u jej boku, czy cesarzowa w ogóle go dostrzega? Oczywiście że tak, na tyle na ile pozwala jej pozycja, przyzwoitość i własne trzymane na uwięzi uczucia. To jedyny prawdziwy i oddany przyjaciel w świecie twardej gry politycznej. Jest jednak świadoma swych obowiązków jako cesarzowa i oddana swojemu powołaniu. Spętani sytuacją tak trwają obok siebie. On gotowy chronić ją za wszelką cenę, jej wystarcza świadomość że on jest gdzieś obok niej, że zawsze może na niego liczyć.
Skupiłam się na uczuciu tych dwojga, bo ono dominuje w tym filmie. Cała polityczna otoczka istnieje, to prawda, ale nie jest przytłaczająca w tym obrazie. To raczej tło do przedstawienie opowieści o trudnej miłości. Takiej prawdziwej, nie oczekującej nic w zamian. Z pewnością nie jest to jednak tylko romans, bo i zwolennicy spektakularnych scen walki, epickich batalii także znajdą coś dla siebie. Ponadto oglądamy cudowne kostiumy, jak zwykle w historycznych produkcjach plus przepiękne plenery. Widz otrzymał także lekcję historii Korei. Mu-Myeong jest postacią co prawda fikcyjną ale cesarzowa Myeongseong już nie. To dla koreańczyków symbol walki z dominacją japońską. Postać tragiczna ale nie zapomniana przez swój naród. I ten film to kolejny pomnik wystawiony tej władczyni.
The Sword With No Name odniósł sukces kinowy i niewątpliwie, to nie tylko temat ale także gra aktorska na niego się złożyły. Uważam że postać cesarzowej stworzona przez Soo-Ae jest niezwykle sugestywna. To kobieta pełna dumy i rezerwy a jednocześnie potrafiąca jednym spojrzeniem złamać serce. Myślę że to poetyckie w swym wyrazie zmierzenie się z legendą i podarowanie rodakom pięknego wizerunku cesarzowej. Bohaterska postać Mu-Myeong to z kolei złożony hołd wszystkim bezimiennym obrońcom ojczyzny.
Film bardzo mi się podobał, jego klimat oraz historia tego uczucia. Muszę jednak zauważyć, że nie ustrzeżono się przed nadmiernym patosem oraz zastosowaniem prostych zabiegów zwiększających dramatyzm całej sytuacji. Byłam atakowana przejmującymi scenami i to nie tylko na poziomie emocjonalnych ale także cierpienia prawie odczuwalnego fizycznie. Film ma problem również z płynnością prowadzenia fabuły, sceny jakby wyskakiwały znikąd i trwa dłuższą chwilę zanim widz orientuje się po co właściwie się w tym momencie znalazły. Byłabym niesprawiedliwa gdybym napisała że para głównych bohaterów jest płaska, ale troszeczkę za idealna, zmierzająca w stronę świętych i męczenników. Ja wiem że w propagandzie należy posługiwać się takimi zabiegami i to one robią największe wrażenie na "tłumach", ale jednak ja wolałabym więcej rys, bo byliby bardziej prawdziwi.
Odnalazłam "The Sword With No Name" po tej niezwykłej piosence, która ogromnie mnie poruszyła http://youtu.be/oHK1vF-w3dE i doskonale ilustracje emocje które towarzyszą oglądaniu tego przejmującego obrazu w klimatach historycznych. To nie jest z pewnością lekka rozrywka a kolejny film o pogmatwanych losach ludzkich. Polecam wszystkim tym którzy nie boją się zmierzyć z dramatycznymi zdarzeniami w azjatyckim wydaniu by obejrzeć piękną opowieść o miłości.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hm... Masz rację w tym, że koreańskie filmy historyczne o niebo przewyższają inne, nie tyle co japońskie, chińskie ale również amerykańskie oraz brytyjkie, głónie przez to, jacy są aktorzy - tzn. naturalni. Warto też zwrócić uwagę na to, że mają świetne kosiumy oraz dekoracje pomieszczeń :)
OdpowiedzUsuńTen film wydaję się być fajny... Nie umiem znaleźć innego słowa poza tym. Wydaje się interesujący i myślę, że z pewnością go obejrzę w wakacje :)
Dla wielbicieli takich klimatów z pewnością będzie interesujący.
UsuńW mojej opinii, mimo wszystko koreańskie filmy historyczne jeszcze nie przewyższają tych brytyjskich, które uważam za najlepsze na świecie. Koreańskie produkcje trzymają klimat azjatyckich filmów i różne maniery z nią związane. Filmy po prostu robi się pod odbiorców, a skoro publika tego oczekuje, to to otrzymuje.
Dlatego mimo wszystko dobre filmy brytyjskie są mi bliższe mentalnie, ale to nie znaczy że nie uwielbiam oglądać tych koreańskich :)
Lubię tylko jeden film, a właściwie serial brytyjski. To wersja Dumy i uprzedzenia z Colinem Firth(em) w roli pana Darcy'ego. I ogólnie to tylko jedna taka produkcją, która mi się spodobała.
Usuń